08 CZERWCA 2013
BO TO ZŁA WIEŚ BYŁA!
Już dawno planowałem kontynuację wędrówki po Dolinie Dolnej Wisły [poprzednia: „W krainie deszczowców”]. Realizacja wędrówki ciągle się odwlekała to przez pogodę, to z braku towarzystwa. Na jednym i drugim mi zależało. Po pierwsze chciałem kontynuować poznawanie tego regionu, a nie kultywować tradycję jeżdżenia w deszczu. Po drugie nie uśmiechało mi się siedzieć 3 godziny w pociągu nie mając z kim pogadać. Wreszcie w czerwcu udało się zwerbować jednego uczestnika, a i pogoda według prognozy Meteo.pl miała dopisać.
Pobudka: 0300. Wyglądam na termometr i niebo: 10 stopni i bezchmurnie. Szybka toaleta i kawa. O 0330 wychodzę przed dom, gdzie już czeka Sebastian. Wprawdzie pociąg będzie za 42 minuty, ale niezwłocznie ruszamy do Gdańska. Słyszałem niedawno, że cała Polska śmieje się z tego, że gdańszczanie zamieszkali poza śródmieściem mówią „jadę do Gdańska” zamiast „jadę do centrum”. Podobno nigdzie indziej tak się nie mówi. Cóż, jesteśmy wyjątkowi! A w każdym razie inni.
Pociąg relacji Gdynia - Bydgoszcz przyjeżdża punktualnie, no bo i gdzie miałby nabrać opóźnienia [choć to może i żaden argument]. Miałem już niewątpliwą przyjemność korzystania z tego składu podczas wędrówki „Tu, gdzie teraz jest ściernisko...” i w tamtej relacji opisałem pokrótce jakość obsługi klienta w PKP. Mogę jedynie dodać, że odkryłem, czym spowodowane jest totalne bezpapierosie w tym pociągu. Otóż wszędzie zainstalowane są czujniki dymu i, jak ostrzegła nas [NAS!!! :-)] miła i uśmiechnięta pani konduktor, wykrycie dymu przez czujnik skutkuje włączeniem alarmu i automatycznym zatrzymaniem pociągu. Dlatego też jedyne momenty na dymka w otwartych drzwiach pociągu pojawiały się podczas postojów. Reasumując: cicha jazda, wygodne siedzenia, przedział z wieszakami na rowery, czysta toaleta z mydłem, wodą papierem toaletowym i ręcznikami, wreszcie miła i uśmiechnięta pani konduktor to zdaje się nowa jakość w PKP. Gdyby tak jeszcze w parze z tym szła prędkość jazdy pociągów, a co za tym idzie czas, jaki spędzam w tej miłej skądinąd atmosferze. Trasa kolejowa z Gdańska Głównego do Głównej Bydgoszczy liczy 160 kilometrów. Czas przejazdu wynosi 3 godziny z okładem. To daje średnią ledwie przekraczającą 50km/h, a tyle to ja wprawdzie z góry i z wiatrem, ale bez wysiłku wyciągam na rowerze.
Między rozmowami z Sebastianem, dla zabicia czasu podczas ponad trzygodzinnej podróży czytam „Weisera Dawidka” Pawła Huelle. Do lektury skłoniły mnie spacery w okolicach Strzyży uwieńczone wędrówką „Po torze, po torze, po torze, przez most”. Droga mija zadziwiająco szybko. Kilkanaście kilometrów przed celem wjeżdżamy, jak mi się wydaję, w strefę chmur. I już mam zwątpić w Meteo.pl, gdy już w Bydgoszczy przez chmury zaczyna przebijać się słońce. Wysiadamy w skąpaną w porannym słońcu stolicę województwa kujawsko-pomorskiego.
Najpierw postanawiamy pojechać na rynek. Tradycyjnie po dojechaniu na miejsce startu dzwonię do żony. Tym razem jednak robię to stojąc na rynku w zasięgu kamery internetowej. Nie to, żebym miał parcie na szkło, ale postanowiłem zrobić Agnieszce niespodziankę. Sądząc z reakcji jej widzącej nas na stronie Bydgoszcz.com, udało się.
Kolejnym punktem programu dzisiejszej wycieczki jest grodzisko Wyszogród w Fordonie odległe od centrum o około 14 kilometrów. [Dopisek 15.06.2013: Ooo! Dopiero teraz, gdy czytam gotową relację uświadomiłem sobie, że wystarczy gdańszczanina wywieźć do innego miasta i już centrum to centrum, a dzielnica Fordon jest odległa od centrum, a nie od Bydgoszczy.] Prowadzi nas tam podobnie, jak z dworca na rynek, nawigacja. Dojechawszy do Wyszogrodu wyłączam ją jednak, bo „nie będzie mi baba rozkazywać”.
W pobliskim Fordonie oglądamy neobarokowy kościół pw. św. Mikołaja. Jest to najstarsza świątynia w Fordonie [I połowa XV wieku], choć większość murów pochodzi z okresu międzywojennego. Pierwotnie kościół był drewniany. Pierwszy murowany kościół wzniesiono w I połowie XVII wieku i z niewielkimi zmianami przetrwał on do 1927 roku. W latach 1927 - 1928 wzniesiono kolejną świątynię w tym miejscu, a w 1929 dobudowano wieżę. Wieża trafiona piorunem 12 czerwca 1980 roku spłonęła doszczętnie i dwa lata później została odbudowana. Dzisiaj można podziwiać efekt ostatniego remontu kościoła przeprowadzonego w latach 1994-1995.
Około 150 metrów na wschód można zobaczyć kościół pw. św. Jana Apostoła i Ewangelisty, który zdejmuję razem z drewnianą werandą jednego z sąsiadujących z nim budynków. Kościół został wybudowany w latach 1877-1879, ale wykańczanie i wyposażanie świątyni trwało jeszcze 13 lat. Wieżę dobudowano w początku XX wieku.
Podjeżdżamy jeszcze, by obejrzeć najstarszą bydgoską nekropolię - cmentarz św. Jana założony w 1781 roku w oddaleniu od kościoła, co było wymuszone przepisami władz pruskich. W latach 90-tych ubiegłego wieku przeprowadzono prace porządkowe i utworzono lapidarium, na którym zgromadzono najstarsze nagrobki. Najstarszym nagrobkiem w lapidarium i na całym cmentarzu jest żeliwny krzyż z 1839 roku. W 1991 roku cmentarz został wpisany do rejestru zabytków.
Po chwili ruszamy drogą na Strzelce Dolne. Przed wsią odbijamy na drogę wiodącą przez Jarużyn do Strzelec Górnych. Tam odwiedzamy sklep, dworek zajmowany obecnie przez szkołę i zjeżdżamy do Strzelec Dolnych w miejscu, gdzie stoi zachowany do dziś budynek dawnej gospody. Po drodze mijamy drugie grodzisko na trasie.
W Strzelcach Dolnych zamierzaliśmy zobaczyć jeszcze niewielki stary cmentarzyk, jednak nie udało nam się go odnaleźć mimo wspomagania się mapą współczesną i archiwalną oraz namiarem GPS. Ruszamy szosą na Trzęsacz [znowu polski łamaniec językowy i znów przypomina się Grzegorz Brzęczyszczykiewicz z Chrząszczyżewoszczyc w powiecie Łękołody], by półtora kilometra dalej skręcić w gruntową drogę w kierunku Gądecza. Szukamy drogi do Jaskini Bajka, a właściwie układu dwóch jaskiń. Przejeżdżający samochodem tubylec powiadamia nas, jak dojechać do jaskiń oraz, że nie będzie łatwo, bo są zarośnięte, ponieważ „władza zamiast zadbać o atrakcje, które mogłyby ściągnąć turystów, troszczy się tylko o TO” - tutaj tubylec łapie się za brzuch i potrząsa nim energicznie.
Faktycznie, podróżując po Dolinie Dolnej Wisły trzeba dokładnie wiedzieć, czego się szuka i gdzie szukać, nie ma bowiem nigdzie żadnych drogowskazów, strzałek, czy tablic informacyjnych. Zupełnie, jak na Żuławach kilka lat temu.
Do gądeckich jaskiń trafiamy jednak bez pudła. Rowery zostawiamy przy drodze, sami zaś, pieszo przekroczywszy urokliwy potoczek...
...wędrujemy ku widocznym już z drogi jaskiniom.
Jaskinie Bajka Mała i Duża.
Jak widać, informacje o ich zarośnięciu i trudnej dostępności można włożyć między bajki.
Ja podczas robienia poprzedniego zdjęcia. Fot. Sebastian Szłapa.
Oglądając jeszcze w domu archiwalną mapę znalazłem na północ od jaskiń cmentarz położony w kępie drzew. Współczesna mapa oraz Mapy Wujka Google potwierdzają jego istnienie. Brak drogi, czy chociażby ścieżki, las z gęstym podszytem oraz hordy komarów sprawiają, że odpuszczamy sobie ten cmentarzyk. Kontynuujemy jazdę pod górę do XIX wiecznego dworu w Gądeczu. Wrażenie, jakie robi na nas gądecki dwór nie jest na tyle silne, by zatrzymać nas na dłużej. Kontynuujemy jazdę w kierunku Włók, gdzie zatrzymujemy się przy jednonawowym, drewnianym, krytym gontem kościele pw. św. Marii Magdaleny i św. Katarzyny. Świątynia wzniesiona została w 1699 roku w miejscu średniowiecznego poprzednika.
Z Włók zjeżdżamy ponownie nad Wisłę, ale po drodze zatrzymujemy się nad samą krawędzią wysoczyzny w miejscu, w którym mapa lokalizuje zespół dworski z XVIII/XIX wieku. Chcąc dostać się do dworu wjeżdżamy na teren dużej firmy ogrodniczej - Vitroflora. Nie pytamy nikogo o zgodę, bo i nie widać nikogo, kogo można by zapytać. W głębi terenu odnajdujemy XVIII-wieczny dworek otoczony parkiem położonym malowniczo nad wiślaną skarpą.
Po parku, w którym pasą się konie i owce wrzosówki oraz przechadza się bocian, oprowadza nas sympatyczny chłopak - Antoni. Dzięki niemu oglądamy wyjątkową panoramę Wisły od Bydgoszczy po Chełmno.
Panorama 180° z Dworu w Trzęsaczu. Klikaj po większe [w osobnym oknie].
Podczas, gdy zbieramy się do opuszczenia okolicy dworu z zabudowań wychodzi człowiek pytając, jakim prawem weszliśmy na teren firmy. Odpowiadamy, zgodnie z prawdą, że chcieliśmy tylko zobaczyć dwór i że nie było kogo zapytać. Człowiek delikatnie, acz stanowczo wyprasza nas na zewnątrz. Opuszczamy teren i dziękujemy Antkowi za oprowadzenie mając nadzieję, że nie przysporzy mu to kłopotów.
Zdanie znalezione po powrocie do domu na stronie Vitroflory brzmi przecież, jak zaproszenie:
„Ze skarpy w parkowej części gospodarstwa można podziwiać wspaniałą perspektywę nadwiślańskich krajobrazów.”
My właśnie przyjechaliśmy podziwiać.
Szybki zjazd nad Wisłę. Zatrzymujemy się przy mostku nad jednym z wielu potoczków spływających z krawędzi Wysoczyzny Świeckiej.
Mostek o tyle ciekawy, że zaznaczony jest na nim poziom, jaki osiągnęła Wisła podczas powodzi 28 marca 1889 roku. Pierwotnie tabliczka ta zamontowana była na ścianie pałacu w Grabowie obok podobnego znaku wielkiej wody z datą 2/3 kwietnia 1888 [zobacz]. Ciekawe więc, czy po zmianie lokalizacji tabliczka nadal wskazuje faktyczny poziom Wisły z tego pamiętnego dnia.
Wasserstand.
W Trzęsaczu szukamy kolejnego cmentarzyka. Tym razem znajdujemy go, ale otoczonego ogrodzonym, truskawkowym polem oraz prywatnymi posesjami. Brak dostępu. Szkoda, bo...
Ruszamy dalej.
[Fot. Sebastian Szłapa]
Opuszczamy Trzęsacz i obieramy kurs na Kozielec przez Złą Wieś. Droga na Złą Wieś oznaczona jest znakiem „Droga bez przejazdu”. Biegnie tędy jednak szlak rowerowy, zapuszczamy się więc w nią, uznając, że co bez przejazdu dla samochodów to nie szkodzi rowerzystom. Po drodze wśród posesji z nowoczesnymi willami wypatruję perełkę budownictwa regionalnego w postaci krytej strzechą chaty. Niestety dostęp bardzo ograniczony [coś o złym psie i jeszcze gorszym właścicielu].
Mniej więcej w połowie drogi trafiamy na zamkniętą bramę. Brama broni przejazdu drogą zaznaczoną na mapach, drogą, którą poprowadzony jest szlak turystyczny. Po jednej stronie stroma skarpa w górę, po drugiej w dół. Obie strony gęsto zarośnięte. Przeszkoda nie łatwa, tym bardziej z rowerem na ramieniu. I z duszą na drugim. Krótki zwiad wykazuje brak śladów obecności ludzi na odciętym terenie, przeciskamy się więc obok bramy i ruszamy dalej ledwo widoczną drogą. Po jakichś 300 metrach trafiamy na zasieki z drutu kolczastego i kolejną bramę obłożoną kolczastymi roślinami.
Najpierw, zostawiwszy rowery, torujemy sobie drogę wśród kolczastych gałęzi. Kolce ostre, jak igła krawiecka i długie na 2-3 centymetry. Nawet nie chcę wiedzieć, jak to to się nazywa. Brama wysmarowana towotem. Na jednym z prętów bramy nabity bidon. Nasi tu byli! Wreszcie udaje nam się pokonać i tę przeszkodę. Nie było łatwo, bo to Zła Wieś była.
Po drugiej stronie postanawiamy, że jeśli ktoś się przyczepi, będziemy utrzymywać, że dotarliśmy tu z Kozielca i wracamy, bo nie ma przejazdu. Jednak w tej części wsi nie ma żywej duszy. Spotykamy za to piękne nadwiślańskie widoki.
Dojeżdżamy do Kozielca, a właściwie do szosy z Kozielca do Grabowa. Nieopodal kończy się ekologiczna ścieżka edukacyjna, której początek jest w Kozielcu. Tu też jest założony w początku XX wieku cmentarz, na którym zachowały się fragmenty żeliwnego ogrodzenia i kilka prostych grobów.
Wspinamy się krętą szosą do Kozielca. Wieś wita nas tablicą „Przyjazna wieś - Kozielec”, jakby w opozycji do położonej kilkadziesiąt metrów niżej Złej Wsi. Oglądamy kościół Niepokalanego Poczęcia NMP wzniesiony w 1906 roku jako świątynia protestancka.
Z Kozielca zjeżdżamy serpentyną w dół do Grabowa osiągając maksymalną prędkość 60km/h. Szum w uszach i strach w oczach. W Grabowie zatrzymujemy się przy kapliczce wzniesionej w 1616 roku z fundacji ksieni benedyktynek chełmińskich Magdaleny Mortęskiej.
Kapliczka zlokalizowana jest na niewielkim zadbanym cmentarzu.
Około pół kilometra na zachód od szosy na wysokości kapliczki znajdują się groby żołnierzy rosyjskich i niemieckich poległych tu w roku 1915. Nie ma jednak tam dojazdu. Przynajmniej z tej strony. Odpuszczamy. Nie wiem, jakim cudem przeoczyliśmy w Grabowie pałac z 1850 roku.
Kawałek za Grabowem dojeżdżamy do zalesionego Parowu Cieleszyńskiego. Jest to głęboki parów wcinający się w krawędź Wysoczyzny Świeckiej. Na dnie parowu płynie Niewieścińska Struga. Podziwiać tu można ogromne pakiety skalne piaskowców, które tworzą rzadko spotykane w tej części Polski formy jaskiniowe między innymi jamy, schroniska i okapy. Z tego względu jest tu projektowany rezerwat geomorfologiczny.
Plan jest taki, by wjechać dnem Parowu Cieleszyńskiego do wspomnianych form skalnych i, po ich odnalezieniu, spróbować przejazdu w górę parowu do Cieleszyna. Plan spalił na panewce już po pierwszych kilkuset metrach. Na ścieżkę prowadzącą w głąb parowu naprowadza nas pani mieszkająca w budynku pięknie położonym nad Niewieścińską Strugą przy nieistniejącym obecnie młynie. Kilkusetmetrowy przejazd okupiony kilkuset ukąszeniami komarów kończy się krótkim wywiadem na temat możliwości dojazdu do interesujących nas skał, jaki przeprowadzamy z... grzybiarzami. Tak z grzybiarzami. Grzybiarze w postaci małżeństwa z koszykiem wypełnionym w jednej trzeciej kurkami [pychota], po kontakcie telefonicznym z córką, która była na wycieczce szkolnej w Parowie Cieleszyńskim, utwierdzają nas w rosnącym z każdym metrem i każdym bąblem przekonaniu, że nie należy iść tą drogą. Poddajemy się. Nie uznajemy jednak tego wydarzenia za porażkę. Zyskaliśmy wiedzę, że z wycieczką do Parowu Cieleszyńskiego należy zdążyć przed wiosenną eksplozją roślinności i wylęgiem komarów.
Do Topolna, zamiast krawędzią wysoczyzny od strony Cieleszyna, dojeżdżamy dołem mijając po drodze krzyż pochodzący z 1868 roku i postanawiamy podjechać do źródła Świętego Rocha. Tu są dla odmiany aż dwa drogowskazy stojące obok siebie. Na jednym 120 metrów, a na drugim - 250. To razem 370 i to, szczerze pisząc, jest najbliższe prawdy.
Przy źródle Świętego Rocha.
Źródło Świętego Rocha.
Wracając od źródła na szosę dostrzegamy piękny barokowy kościół w centrum tej, jak się okazuje maleńkiej wioski.
Topolno. Kościół pw. Nawiedzenia NMP.
W Topolnie można jeszcze zobaczyć pałac z 1891 roku służący obecnie Siostrom Pasterkom od Opatrzności Bożej i wychowanicom Placówki Opiekuńczo-Wychowawczej oraz drogę krzyżową wiodącą na wzgórze Świętego Rocha. My jednak podjeżdżamy do grodziska Talerzyk, które do 1034 roku [do śmierci Mieszka II] było grodem obronnym. Stąd rozległa panorama doliny Wisły i ładny widok na Topolno.
Okolice grodziska w Geoportalu
Z Talerzyka zjeżdżamy na szosę i rozpędem wjeżdżamy na drogę gruntową ku Wiśle. Dojeżdżamy do wału przeciwpowodziowego i nim ruszamy w kierunku Chrystkowa. Po drodze mijamy miejsce, gdzie kiedyś oba brzegi Wisły łączył prom. To tej przeprawy promowej strzegła osada, która dała początek wsi Topolno. Dalej zjeżdżamy z wału i drogą gruntową, a później szosą dojeżdżamy do chaty podcieniowej w Chrystkowie strzeżonej przez drewnianego chłopa i babę.
Pytamy o możliwość obejrzenia wnętrza domu. Musimy poczekać na gospodarza. Siadamy w cieniu na ławce i czekamy na niego delektując się znakomitym plackiem z truskawkami od Agnieszki. Dom oczywiście oglądamy z zewnątrz.
Powrót gospodarza uruchamia, leżącego dotąd trupem na budzie psa, który zaczyna ujadać na nas - intruzów, spoglądając co chwilę na pana, czy ten widzi jego zaangażowanie w obronę posiadłości.
Pan Czesław Kwiatkowski najpierw opowiada nam historię wzniesionego 1770 roku domu i ludzi w nim zamieszkujących na przełomie wieków, a później oprowadza nas po jego wnętrzu zaczynając od izby, w której przyszedł na świat. Później gospodarz pokazuje nam wnętrze chlewa-obory, w którym na szczególną uwagę zasługuje piętro, na które podczas zagrożenia powodziowego wprowadzano zwierzęta zabezpieczając je przed utonięciem. Nie jest to przesadna zapobiegliwość, na co wskazuje wisząca na ścianie domu tablica opisująca ilość inwentarza, jaką zabrała powódź w marcu 1888 roku. Tablica prezentuje tekst, będący tłumaczeniem zapisu poczynionego przez ówczesnego gospodarza na belce stropowej domu, a wysokość montażu tablicy odpowiada poziomowi wody podczas wspomnianej powodzi.
[Fot. Sebastian Szłapa]
Kryty strzechą dom ze wspartą na pięciu ozdobnych słupach wystawką był niegdyś elementem dużego gospodarstwa, w skład którego wchodziło kilka obiektów gospodarczych w tym ogromna stodoła spalona przez turystów. Od 1995 roku chata pełni funkcję Ośrodka Dydaktyczno-Muzealnego Zespołu Parków Krajobrazowych Chełmińskiego i Nadwiślańskiego.
Żegamy się z panem Czesławem i ruszamy w kierunku Gruczna. Po drodze podziwiamy skarpę doliny wiślanej gęsto poprzecinaną parowami. To rezerwat florystyczny „Ostnicowe Parowy Gruczna”. Rezerwat chroni zespoły muraw kserotermicznych na stromych zboczach doliny Wisły. Do najcenniejszych zespołów florystycznych należy ok. 200 kęp ostnicy Jana - stepowego gatunku trawy rzadko spotykanej w Polsce. W Grucznie oglądamy kościół i, objechawszy grodzisko, u stóp którego leży wieś, odwiedzamy stary młyn z 1888 roku.
Okolice grodziska w Geoportalu
[Fot. Sebastian Szłapa]
Z Gruczna ruszamy na wschód w kierunku Wisły. W Kosowie bez pudła trafiamy do starego cmentarza. Źródła opisują go raz jako cmentarz mennonicki innym razem jako ewangelicki. Prawda zapewne leży po środku i cmentarz był wielowyznaniowy, co nie zmienia faktu, że dziś jest zapomniany i zaniedbany. Na tej bardzo zarośniętej nekropolii kilkanaście, może kilkadziesiąt nagrobków i fragment żeliwnego ogrodzenia jakiejś kwatery oraz jeden krzyż żeliwny na grobie Petronelli Bartz. Petronella z domu Luettke z Niedźwiedzia żyła w latach 1776 - 1847.
A teraz trochę magii liczb. Petronella Bartz zmarła 19 kwietnia 1847 roku, a Paweł Buczkowski narodził się 19 kwietnia 1974 roku. Z kolei suma cyfr w roku narodzin Petronelli to 21 i właśnie teraz w XXI wieku Paweł trafił w to miejsce. To nie może być przypadek! - powiedział numerolog.
Oczywiście kpię. Przepraszam numerologów.
Za Kosowem mijamy wspomnianą wieś Niedźwiedź, gdzie można zobaczyć zagrodę w charakterystycznym dla holendrów układzie wzdłużnym łączącym pod jedną kalenicą dom mieszkalny, oborę i stodołę. Jadąc w kierunku Głogówka Królewskiego podejmujemy decyzję o ominięciu tym razem Świecia. Po pierwsze później musielibyśmy gnać na pociąg do Terespola, po drugie Świecie możemy odwiedzić następnym razem, jadąc z Terespola na północ do Nowego. Tak więc w Głogówku Królewskim wjeżdżamy na krajową jedynkę i nią, a później bocznymi drogami dojeżdżamy do Kozłowa. W Kozłowie zatrzymujemy się na chwilę nad Wdą i napawamy oczy widokiem wysokiego mostu kolejowego.
Wiosną 1850 roku robotnicy budujący most znaleźli w miejscu wykopu pod filar ponad 21-kilogramowy meteoryt żelazny. Największy fragment meteorytu jest dziś chlubą Muzeum Historii Naturalnej w Berlinie. Mniejsze części są w posiadaniu Muzeum Ziemi w Warszawie, Olsztyńskiego Planetarium i Obserwatorium Astronomicznego oraz prywatnych kolekcjonerów. Meteoryt nazwano „Schwetz” [Świecie]. 21 sierpnia 2010 roku odsłonięto obelisk upamiętniający znalezienie meteorytu.
Słońce, które chwilę wcześniej schowało się za większą chmurą, wychodzi. Ja w związku z tym udaję się na druga stronę mostu, by zdjąć go pamiątkowo w pięknym świetle późnego popołudnia.
Kilkanaście minut spędzone nad Wdą i krótki przejazd z Kozłowa do Terespola Pomorskiego kończy drugi etap wędrówki wzdłuż Doliny Dolnej Wisły. Pierwszy opisany jest w relacji W Krainie Deszczowców.
Nadjeżdża pociąg...
Wsiadamy...
Pociąg powoli rusza...
Najazd kamery na czerwoną tarczę słońca dotykającą horyzontu w miejscu, gdzie znika tor...
W tle cicha, nostalgiczna melodia...
Napisy końcowe...
Do wkrótce...
WRÓĆ DO POCZĄTKU
LUB
ZAKOŃCZ WYCIECZKĘ
LUB
POCZYTAJ KOMENTARZE
LUB
ZOSTAW KOMENTARZ
↓ ↓ ↓
KATEGORIA: REGION
BORY TUCHOLSKIE / DOLINA DOLNEJ WISŁY / GDAŃSK / KASZUBY / KOCIEWIE / KOSMOS / MAZURY / POWIŚLE / SUWALSZCZYZNA / WARMIA / WYSOCZYZNA ELBLĄSKA / ZIEMIA CHEŁMIŃSKA / ZIEMIA LUBAWSKA / ŻUŁAWY
2009 -
PRZESTRZEŃ I CZAS NA KOLE PRZEMIERZA PAWEŁ BUCZKOWSKI