10 MAJA 2018
KASZËBSCZI PIÔSK
Postanowiłem wybrać się w rejon Rozłazino - Paraszyno - Nawcz i zobaczyć na własne oczy trochę widoków znanych, mimo bliskości, tylko ze zdjęć. Moje zapędy eksploracyjne już od początku wycieczki oraz skutecznie spowalniający mnie piach sprawiły, że zobaczyłem tylko część tego, co zamierzałem. Okolica piękna. Wrócę więc prędzej, czy później!
Wstałem w pół do czwartej rano... Dobra, nie oszukujmy się. Nie ma takiej godziny. Jest czwarta po południu i czwarta w nocy. Wstałem więc w pół do czwartej w nocy, by przed szóstą znaleźć się na północnych Kaszubach.
W drodze na gdański dworzec towarzyszy mi księżyc, którego zostawiam za wieżyczkami świętej Katarzyny, kupuję bilet do Godętowa i wsiadam do SKM-ki.
W Gdyni szybka przesiadka. W Bożepolu Wielkim widoki za oknem, a właściwie piękne światło porannego słońca wywabia mnie z pociągu przedwcześnie. Dlaczegóż nie tu właśnie miałaby się zaczynać ta wycieczka?
Pamiętam, że, gdy byłem tu ostatnio, a właściwie przejeżdżałem, zastanawiałem się, czy tego Boga przed polem należy odmieniać. Dochodzę do wniosku, że nie. Naturalne wydaje mi się przy nazwach jednoczłonowych odmienianie tylko końcówki nazwy. Dlatego więc wysiadłem w Bożepolu, a nie w Bożympolu, jak często słyszę. Na tej samej zasadzie jadę do Babidołu koło Kolbud, ale do Babiego Dołu pod Żukowem.
Pytanie tylko, czy posłużenie się babimi dołami w zestawieniu z bożym, bądź, co bądź, polem to bluźnierstwo? Ależ ze mnie skandalista!
Ruszam skrajem, oświetlonej niskim słońcem, doliny Łeby na zachód. To zdecydowanie najlepsza pora dnia.
Nie bacząc na sugerowany objazd kieruję się na Łęczyce. Co by się nie działo, przedrę się, choćby przez pole z rowerem na ramieniu.
Przed Łęczycami zatrzymuję się na krzyżówce. Tabliczka kieruje do pomnika ustawionego tu ku czci pomordowanych więźniów obozu koncentracyjnego Stuthoff. Takich miejsc tu na północnych Kaszubach jest sporo.
Rankiem 25 stycznia 1945 roku przy temperaturze minus 20 stopni na palcu apelowym obozu koncentracyjnego Stutthof zgromadzono ponad 11 tysięcy wygłodniałych, wyniszczonych i słabych więźniów odzianych jedynie w pasiaki ze stopami obwiązanymi przy pomocy szmat. Podzielono ich na kolumny i popędzono najpierw na zachód, później na północ. W ciągu kilku dni pokonali od 120 do 170 kilometrów. Do tak zwanych obozów ewakuacyjnych zlokalizowanych w wielu północno kaszubskich wsiach dotarło około 7000 więźniów. Co się stało w pozostałymi 4 tysiącami? Połowie udało się uciec, natomiast ponad 2000 osób zmarło w wyniku zimna, głodu i zmęczenia.
Chwila siedzenia na kamiennych schodach i już stałem się obiektem ataku.
W Łęczycach zajeżdżam nad Łebę nieopodal młyna,...
...by w niepowtarzalnych okolicznościach przyrody spożyć śniadanie.
Jeszcze w obrębie Łęczyc znajduje się dworzec Godętowo. Dziś te XIX-wieczne budynki nie wyglądają zbyt ciekawie, ale w 1939 to tu była Amerika. Tak! Tak bowiem nazywał się pociąg pancerny, który wjechał na stację Goddentow 18 września 1939 roku. Z niego wysiadł Führer III Rzeszy i pojechał do Zoppot.
Po chwili dojeżdżam do majątku Godętowo.
Historia majątku sięga II połowy XIII wieku, kiedy to należał do niejakiego Bożeja. Na stronie internetowej pałacu czytamy, że rycerz Bożej otrzymał go za zasługi w boju od księcia pomorskiego Mestwina, znanego bardziej pod imieniem Mściwój II. Ciekawostką jest, że otrzymał go pośmiertnie, więc za bardzo się nim nie nacieszył. Majątek był więc niejako rentą dla jego rodziny. Potomkowie Bożeja sprzedali majątek Krzyżakom, w rękach których pozostawał do 1466 roku, kiedy to na mocy II Pokoju Toruńskiego całe Pomorze Gdańskie zostało włączone do Korony.
Jeszcze w XV wieku pojawia się nazwisko von Goddutow. Godętowscy przez bodajże kilka pokoleń zarządzali majątkiem. Później jeszcze wielokrotnie przechodził z rąk do rąk aż do wybuchu II Wojny Światowej.
Podczas wojny pałac był kwaterą Abwehry, natomiast lata powojenne to powolna destrukcja obiektu, który niechybnie szczezłbyłby pod czułą opieką konserwatorską, gdyby nie renowacja przeprowadzona przez nowego właściciela w latach 2006-2009. Dziś pałac ponownie cieszy oko, pełniąc funkcję hotelu i restauracji.
W dalszą drogę najchętniej udałbym się brukowaną aleją, której niestety na jedynym zdjęciu towarzyszy moja facjata. Wybacz!
Aleja ta, zorientowana dokładnie w osi pałacu, zamknięta w połowie bramą i przecięta krajową szóstką, prowadzi dalej na wzgórze, do miejsca, oznaczonego na starej mapie*, jako Mauzoleum. Objechawszy dookoła, ponownie wjeżdżam między szpalery drzew i dość szybko zmuszony jestem do prowadzenia.
Droga wkrótce przeobraża się w ścieżkę, a ta ostatnia wspina się na wzgórze gęsto porośnięte samosiejkami buka.
Rozpędzam się w przedzieraniu przez krzadyl do tego stopnia, że wyhamowuję nieopodal wierzchołka tego wzgórza, mimo, iż Wikimapia lokalizuje mauzoleum na zboczu.
Zostawiam rower i penetruję okolicę we wskazanym przez Wikimapię rejonie. Bezskutecznie. Całe zbocze porośnięte jest gęsto młodymi bukami z domieszką jeżyn. Efektem drugiego wypadu są również wyłącznie podrapane do krwi nogi. Jeżyny to nie jest to, co poszukiwacz cmentarzyków lubi najbardziej. Już mi się wydawało, że poległem w tych buczkach, gdy, podczas trzeciego pieszego wypadu w gąszcz, trafiam na coś, co wygląda na rów. Charakterystyczne jest jednak, że rów ten jest zorientowany dokładnie na przedłużeniu alei prowadzącej tu z pałacu. Co ciekawe jest doskonale widoczny na cieniowanej mapie Geoportalu, do którego, nie wiedzieć czemu, dziś nie zajrzałem. Ruszam więc pod górę dawną drogą, dziś rowem, walcząc oczywiście z krzadylem. Rów nagle się kończy czymś w rodzaju sztucznego kopca. I tyle. Nie ma mauzoleum. Nie ma prawie nic. Po wnikliwszym dłubaniu w trawie odnajduję dwa artefakty. Oto, co znalazłem na drugim końcu alei:
Tyle właśnie zostało z kaplicy rodziny Goddentow, dumnie i szumnie określanej mianem mauzoleum. Poszukiwania pochłonęły sporo czasu, i sporo sił, a efekt..? No niby znalazłem. Jakaś satysfakcja jest, ale i niedosyt. Czy było warto? Każdy poszukiwacz historii sam musi sobie w duchu odpowiedzieć na to pytanie. I wielokrotnie sobie odpowiada. Ja też sobie odpowiadałem, odpoczywając po wszystkim chwilę przy rowerze.
Zjeżdżam na szosę Rozłazino - Godętowo, zataczam małą pętle i wyjeżdżam z lasu w miejscu, gdzie do końca wojny stał kościół ewangelicki. Była to niewielka, jednonawowa, neogotycka świątynia z kwadratową wieżą. Wzniesiono ją w 1891 roku. Historia tego obiektu po II Wojnie Światowej jest niejasna, ale, według relacji miejscowej ludności, przetrwał on wojnę w nienaruszonym stanie i został rozebrany na początku lat 50. Obecnie kielich mszalny znajduje się w katolickim poewangelickim kościele w Lubowidzu, zaś dzwon w katolickim kościele w Rozłazinie. Z kościoła zaś pozostał tylko ledwie zauważalny fundament porośnięty roślinnością.
Przecinam swoją trasę przy pałacu i szybko uciekam z DK6 w drogę gruntową na Dąbrówkę. Po kilku chwilach jazdy, na zmianę z pchaniem roweru przez grząski piasek, docieram do ogrodzonego, niczym młodnik, cmentarza ewangelickiego. Stan cmentarza zaskakuje mnie w świetle tego, co o nim czytałem.
Jak podaje Wikipedia, został on „uszkodzony” podczas „kosmetycznej” przycinki drzew w pierwszych latach XIX wieku. Kosmetyka! Podobną kosmetykę zastosowano, jednak już w latach Polski Ludowej, na cmentarzu mennonickim w Steblewie na Żuławach. Tam użyto buldożera, delikatnie spychając wszystkie nagrobki do rowu. Tu jednak nie jest tak źle.
Podobno na tym cmentarzu znajduje się nagrobek z nazwiskiem Somnitz. Ostatnim przedwojennym właścicielem Godętowa był Mateusz Döering v. Somnitz. Nie znalazłem jednak tego nagrobka. Być może leży napisami w dół.
Kawałek za Dąbrówką przecinam drewnianą kładką Węgorzę - dopływ Łeby.
Po krótkim postoju, ruszam na Rozłazino. Specjalnie napisałem ruszam, a nie jadę, gdyż jadę nadal tylko fragmentami. Piach utrudnia nawet pchanie roweru. Jazda jest kompletnie niemożliwa.
KATEGORIA: REGION
BORY TUCHOLSKIE / DOLINA DOLNEJ WISŁY / GDAŃSK / KASZUBY / KOCIEWIE / KOSMOS / MAZURY / POWIŚLE / SUWALSZCZYZNA / WARMIA / WYSOCZYZNA ELBLĄSKA / ZIEMIA CHEŁMIŃSKA / ZIEMIA LUBAWSKA / ŻUŁAWY
2009 -
PRZESTRZEŃ I CZAS NA KOLE PRZEMIERZA PAWEŁ BUCZKOWSKI