10 MAJA 2018
KASZËBSCZI PIÔSK
CZĘŚĆ DRUGA
Po krótkim postoju, ruszam na Rozłazino. Specjalnie napisałem ruszam, a nie jadę, gdyż jadę nadal tylko fragmentami. Piach utrudnia nawet pchanie roweru. Jazda jest kompletnie niemożliwa.
Docieram, po przecież nie dojeżdżam, do tak zwanego Młyńskiego Wiaduktu.
W większości moich wycieczek obecny jest wątek kolejowy. Nie inaczej jest i dziś. Jestem przy nieczynnym odcinku linii kolejowej numer 229 relacji Pruszcz Gdański - Łeba. Jest to z pewnością najczęściej odwiedzana przeze mnie linia kolejowa. Jej budowę zaczęto na odcinku Pruszcz Gdański - Kartuzy w 1886 roku, chociaż odcinek do Lęborka został otwarty dopiero 19 lat później w 1905 roku. Z tego też roku pochodzi ten... most. Właśnie! Wbrew jego popularnej nazwie nie jest to wiadukt, lecz most. Wiadukt bowiem jest konstrukcją pozwalającą na pokonanie przeszkody terenowej z wyłączeniem wód. Jeśli pod spodem jest woda, jak w tym przypadku rzeka, to jest to most.
Jednak przez miejscową ludność nazywany jest Wiaduktem Nad Młynem lub Młyńskim Wiaduktem. Nazwa związana z funkcjonującym niegdyś w pobliżu młynem wodnym na Węgorzy. Wysokość budowli w najwyższym punkcie wynosi ponad 18 m. Czeka mnie więc mała wspinaczka.
Linia funkcjonowała do przełomu XX i XXI wieku. Ruch pociągów na odcinku Kartuzy Lębork został zawieszony w 2000, 6 lat po zamknięciu odcinka z Pruszcza do Kartuz. Jedynym dziś czynnym jej fragmentem jest około 10-cio kilometrowy odcinek między Glinczem, a Kartuzami wykorzystywany przez Pomorską Kolej Metropolitalną.
Nogi trochę zmęczone piaskiem wciągnęły mnie po tych, zdaje się, osiemdziesięciu kilku stopniach. Kusi powrót na skróty. Jest taka piękna pogoda, że do psychiatry to ja dzisiaj chyba polecę.
Do Rozłazina droga lepsza. Później nawet asfalt. Jadę. Przed wsią dochodzi do drugiego kontaktu z linią 229. Na budynki dworcowe tylko rzucam okiem z daleka, a mały wiadukt [tu już bez wątpienia wiadukt] fotografuję nie przerywając pedałowania.
W Rozłazinie odwiedzam kościół św. Wojciecha. To tu znajduje się dzwon z nieistniejącego kościoła ewangelickiego w Godętowie.
Oglądam jeszcze starą gorzelnię i najpierw brukiem, a potem znowu w piachu zmierzam do Paraszyna.
W Paraszynie oglądam dwór szlachecki wybudowany w II połowie XVIII wieku. Dworu pilnują dwa psy rasy... dużej. Poza tym na terenie nie widać nikogo, kogo można by zapytać o zgodę na wejście. Oglądam przez płot.
Podobnie jak w przypadku Godętowa majątek wielokrotnie przechodził z rąk do rąk. Ostatnimi właścicielami dworu były rodziny Zelewskich i von Besser. Ci dwaj właściciele dokonali najpóźniejszych przebudów dworu, stąd zapewne ich herby rodowe widnieją na froncie. Do 1945 roku gospodarowała tu rodzina von Besser. Potem było już tylko schlechter. Nie wiem, jak czerwonowarmiści potraktowali ten obiekt, ale później było PGR oraz kombinat rolniczy, a doskonale wiemy, jak te instytucje traktowały obiekty zabytkowe. Choćby na przykładzie mennonickiego domu modlitwy w miejscowości Jezioro na Żuławach, który przez wiele lat służył, jako magazyn nawozów sztucznych. Tu w Paraszynie w efekcie, czy to działalności użytkowników, czy też w efekcie zaniedbania dziś nie ma śladu po zabudowaniach folwarcznych. W miejscu zaś tartaku funkcjonuje dziś elektrownia wodna. Nie odwiedzam jej jednak. Tylko zatrzymuję się na chwilę nad napędzającą ją Łebą.
Nieopodal trafiam na parking z wiatami i ławkami, gdzie zatrzymuję się na małe co nieco.
Później odwiedzam ruiny bunkra partyzantów Gryfa Pomorskiego i miejsce ich pamięci.
W czasie II wojny światowej okolice Paraszyna była miejscem potyczek sześcioosobowej grupy partyzanckiej Gryfa Pomorskiego dowodzonej przez Franciszka Kąkola. W czerwcu 1944 roku po kilku akcjach, w bunkrze niedaleko tej miejscowości zginęło trzech partyzantów, w tym dowódca. Trzech kolejnych ujęto nieopodal i wywieziono do Lęborka. Dwóch z nich rozstrzelano prawdopodobnie w Gdańsku-Wrzeszczu, a jednemu - Brunonowi Kreftowi udało się uciec do Warszawy, gdzie brał udział w powstaniu warszawskim.
Dalej jadę malowniczą ścieżką nad Łebą.
Przeciąwszy rzekę ruszam w kierunku Łówcza. Po drodze odnajduję schody donikąd. Na stronie nadleśnictwa Strzebielino czytamy, że są one pozostałością po dawnej szkole, która w okresie wojennym pełniła funkcję szpitala polowego.
W Nawczu kupuję wodę i stwierdziwszy, że czas na mnie ruszam szosą w kierunku Kartuz. Po drodze kilka przystanków, ale tylko raz wyciągam aparat. Przy, podobno, jednym z ładniejszych widoków na dolinę Łeby.
Trzy minuty. Tyle zabrakło, bym zdążył na pociąg do domu. Następny za półtorej godziny. Na szczęście okazuje się, że jest jeszcze połączenie z przesiadką w Żukowie na PKM-kę z Kościerzyny do Gdyni przez Wrzeszcz. Wycieczkę kończę z lekkim niedosytem i zaczątkiem planu następnej tu wizyty.
Do wkrótce...
Wykorzystane mapy:
*Roslasin z zasobów portalu mapy.eksploracja.pl.
WRÓĆ DO POCZĄTKU
LUB
ZAKOŃCZ WYCIECZKĘ
LUB
POCZYTAJ KOMENTARZE
LUB
ZOSTAW KOMENTARZ
↓ ↓ ↓
KATEGORIA: REGION
BORY TUCHOLSKIE / DOLINA DOLNEJ WISŁY / GDAŃSK / KASZUBY / KOCIEWIE / KOSMOS / MAZURY / POWIŚLE / SUWALSZCZYZNA / WARMIA / WYSOCZYZNA ELBLĄSKA / ZIEMIA CHEŁMIŃSKA / ZIEMIA LUBAWSKA / ŻUŁAWY
2009 -
PRZESTRZEŃ I CZAS NA KOLE PRZEMIERZA PAWEŁ BUCZKOWSKI