04 PAŹDZIERNIKA 2019
BITWA NAD SIRGUNE
POMEZANIA - JESIEŃ 2019
DZIEŃ 3/3
Nie budzi mnie słońce. Znów chmury na wschodzie. Budzi mnie kogut. Nie odjechałem za daleko od tego gospodarstwa, które mijałem wieczorem.
Sześć stopni to po wczorajszych trzech może nie tropiki, ale odczuwalna różnica. Wstaję i składam obóz. Dziś bowiem czeka mnie co najmniej taki dystans, jak wczoraj, a do tego eksploracja [duże słowo] głównego punktu programu tej trzydniowej wycieczki. Przypomnę, że wędruję, mimo, że w pokojowych zamiarach, to jednak w ślad za hordami polsko-pomorsko-krzyżackimi. Dla nich mój dzisiejszy cel również był ważnym punktem na nowo tworzonej mapie podbijanych Prus.
Jakiś czas po mnie wstaje również słońce, przebijając się zza chmur...
...i już zupełnie inaczej patrzy się na świat.
Na śniadania podczas tej wycieczki przewidziałem, zresztą, jak zwykle, owsiankę z owocami. Wczoraj rano nie miałem ochoty, odłożyłem ją więc na później... i do tematu nie wróciłem. Dziś nie odpuszczam. Taka owsianka daje kopa na kilka godzin.
Lekko wygnieciona trawa niedługo wstanie zacierając jedyny ślad mojego tu pobytu.
Muszę przedrzeć się przez zarośla, żeby wrócić na starotorze.
Dalej nasypem jadę na północ, a później północny wschód. Zmierzam do kolejnego strategicznego celu trzynastowiecznych najeźdźców spod znaku czarnego krzyża. Jest nim wielki gród Prusów nad rzeką nazywaną przez nich Sirgune.
Szybko zbliżam się do chyba pierwszej stacji kolejowej na odcinku Prabuty - Stary Dzierzgoń. W oddali widać Obrzynowo.
Przed wsią zjeżdżam z nasypu. Głównie dlatego, że wiadukt nad szosą nie istnieje, ale również z chęci odwiedzenia wsi.
W Obrzynowie zwraca moją uwagę ciekawy budynek, w którym, jak głosi szyld, funkcjonował skup mleka.
Odwiedzam również gotycki kościół pw. Matki Bożej Anielskiej. Zamknięty.
Postanawiam nie wracać od razu na linię kolejową, lecz pojechać asfaltem na północ przez Jakubowo.
Owocuje, to kilkoma pięknymi widokami na jezioro Dzierzgoń.
Mijam Jakubowo i jeszcze tuż przed powrotem na starotorze wygrzewam się chwilę na ławce w pięknych okolicznościach jesieni.
Dalej czeka mnie dłuższy prosty odcinek z dwoma wiaduktami i łuk torowiska przed samym Cieszymowem.
Nawierzchnia drogi na tym odcinku to była niestety tak zwana tarka. Strasznie mnie wytelepało. Zupy już dziś nie zjem. W Cieszymowie chwilę spędzam przy pałacu.
Kawałek dalej odnajduję pałacową lodówkę.
Z Cieszymowa ruszam na wschód ku Staremu Dzierzgoniowi. Jadę jednak asfaltem, nie starotorzem, bo o ile się nie mylę dalej jest nieprzejezdne. Chociaż z drugiej strony, nie ma miejsc nieprzejeznych, są tylko za mało zdeterminowani jeźdźcy.
Rezja. Dzisiaj to sielski krajobraz, ale w pierwszej połowie 13 wieku na tych terenach rozegrały się krwawe sceny związane z krzyżacką akcją chrystianizacyjną. Tak między nami, w określeniu „krzyżacka akcja chrystianizacyjna” tylko słowo akcja nie mija się z prawdą. Tak naprawdę nie była to chrystianizacja, lecz eksterminacja ludności i zabór ich terytorium pod przykrywką krzewienia wiary. Poza tym błędne jest przypisywanie tej akcji Krzyżakom. Fakt, oni sygnowali wszelkie działania czarnym krzyżem na białym płaszczu, ale prawda o podboju Prus jest nieco inna.
Kiedy zimą w końcu 1234 roku ruszyła pierwsza wielka wyprawa krzyżowa do Prus, Krzyżacy, wsparci przez krzyżowców z Niemiec, stanowili najprawdopodobniej zaledwie około ćwierci sił uderzeniowych. Na resztę składali się równie liczebni, niezależni wówczas Pomorzanie pod wodzą księcia Świętopełka II Wielkiego oraz wspólne siły księstw polskich: Mazowsza, Wielkopolski, Kujaw i Śląska. Tak więc połowę wojsk w tym zestawieniu stanowili Polacy. Można więc stwierdzić, że to głównie oni podbijali dla Krzyżaków Pomezanię.
Za Starym Dzierzgoniem skręcam na drogę ku osadzie o wymownej i nieprzypadkowej nazwie Zamek.
W osadzie, która faktycznie jest jednym gospodarstwem, lauksem można by rzec, otrzymuję zgodę na przejście / przejechanie przez prywatną ziemię ku grodzisku. Już po chwili oczom moim ukazuje się przedpole wielkiego grodu Pomezanów.
Czytając ogólne i lakoniczne opisy jednej z ważniejszych bitew krzyżacko - pruskich, zwanej Bitwą nad Dzierzgonią, zastanawiałem się, gdzie dokładnie owa bitwa mogła się rozegrać. Jasne jest, że największą zdobyczą tego starcia był wielki, silnie ufortyfikowany gród pruski nad rzeką, przez dotychczasowych panów tych ziem, nazywaną Sirgun, bądź Sirgune. Problem polega na tym, że Sirgune, czyli późniejsza Sorge, a dziś Dzierzgonka lub rzeka Dzierzgoń przepływa około 4 kilometrów na północ od grodu, o którym mowa. Tak się przynajmniej wydaje. Wnikliwsza analiza starych niemieckich map dowodzi jednak, że na rzekę Sorge składają się trzy strumienie, które łączą swe wody w okolicy Starego Miasta. Są to: Sorge, czyli Dzierzgoń, mająca źródła na polach między Wielkim Dworem, a Jarnołtowem; Kölmer Sorge - Kielmieńska Dzierzgoń mianowana na niektórych mapach Raczą, płynąca ze wschodu przez wieś Kielmy; oraz Neumühler Sorge - Nowomłyńska Dzierzgoń, nad którą właśnie zlokalizowany był największy gród Pomezanii, a później pierwszy zamek dzierzgoński. I to w zasadzie wyjaśnia zagadkę. Bitwa nad Dzierzgonią odbyła się najprawdopodobniej tutaj, na przedpolu i pod wałami grodu zlokalizowanego przy głębokim jarze południowego ramienia rzeki zwanej dziś na mapach Młyńską Dzierzgonią.
Powiększ fragment wskazany strzałką
Na tym więc terenie rozegrała się największa bitwa początkowej fazy podboju Pomezanii.
W drodze do grodu muszę pokonać kilka pastuchów elektrycznych, co z objuczonym rowerem nie jest łatwe. Muszę też uważać na miny przeciwpiechotne. Łąka jest nimi usiana.
Do samej ściany lasu odprowadza mnie Misiek. Szczerze, nie wiem, jak się nazywa. Dla mnie wszystkie nieznane z imienia psy są „Misiek”.
Misiek mordo!
Okolica obfituje w grzyby. A na grzybach to ja jeszcze w tym roku nie byłem! Pastuch odgradzający łąkę od lasu zamontowany jest na wysokości uniemożliwiającej przeciągnięcie pod nim roweru. Przeniesienie go z ciężkim sakwojażem również nie wydaje się możliwe. Podejmuję trudną decyzję o pozostawieniu roweru i całego dobytku tu na skraju łąki.
Nie lubię tego robić, nawet w tak odludnym i do tego prywatnym miejscu. W związku z powyższym wizyta na grodzisku jest raczej krótka. Robię wprawdzie kika zdjęć telefonem, ale nie nadają się do pokazania. Pokażę kilka późniejszo-jesiennych obrazów sprzed lat.
Tzw. wąwóz ucieczkowy, służący do ewakuacji załogi grodu wgłąb wąwozu Dzierzgoni.
Historia osadnictwa w tym miejscu sięga 1000 lat p.n.e. na co wskazują znaleziska wykopane tu w latach 40-tych ubiegłego wieku. Szeroko zakrojone badania archeologiczne prowadzili tu wówczas Niemcy, a głównym celem tych badań była oczywiście chęć udowodnienia, że te ziemie od prawieków były germańskie.
Rozległy majdan.
Gród istniał w tym miejscu długo przed przybyciem Prusów. A przez kilka wieków poprzedzających ich przybycie pozostawał nieużytkowany. Przypomnę, że Prusowie, mimo, że obecni byli na terenach obecnej północno-wschodniej Polski, a także Litwy i Łotwy już od IV-V wieku przed naszą erą, to nad samą Wisłę dotarli dopiero około IV wieku naszej ery. Do tego czasu bowiem tereny między Wisłą, a Pasłęką oraz Pomorze zasiedlały właśnie ludy germańskie. Jednakże dla Gotów i Gepidów, bo o nich mowa, tereny te stanowiły jedynie przystanek w migracji nad Morze Czarne. Wprawdzie dwuwiekowy, ale jedynie przystanek. Nie były więc ich kolebką, czego próbowali dowieść Niemcy podczas swoich badań.
Wysokie wały.
Tak więc prawdopodobnie około IV - V wieku naszej ery, gród o historii sięgającej zapewne co najmniej półtora tysiąca lat wstecz, został zasiedlony przez Prusów. Kilka wieków później, wobec realnego zagrożenia ze strony Polaków, Pomorzan i Krzyżaków, Prusowie rozbudowali system obronny grodu. Jednak warownia została zdobyta, jak głosi kronikarz, w jeden dzień.
Odkrywka archeologiczna.
Wały piętrzą się wysoko ponad powierzchnią majdanu.
Według Piotra z Dusburga w bitwie trwającej cały dzień zginęło 5000 Prusów i około 4000 chrześcijan, a decydującym momentem tej bitwy był manewr Świętopełka, który w pewnym momencie wycofał się z pola bitwy, by obejść Prusów i zaatakować z lewej i prawej flanki.
Grzybek na majdanie.
Na zdobytym grodzie Krzyżacy wznieśli drewniano - ceglany zamek, powiększyli wały i wybudowali wieżę. Zamek ów nazwali Christburgiem. Legenda głosi, a w zasadzie nie legenda, lecz Piotr z Dusburga głosi, że nazwa związana jest z faktem zdobycia grodu w dzień Bożego Narodzenia, ale historycy uważają, że jest raczej kalką nazwiska bogatego Prusa imieniem Kerse. Forma Kerseburg lub Kirsburg z czasem ewoluowała w Christburg.
Pamiątka po błękitnookim blondynie z hitlerjugend, pracującym tu na wykopaliskach w latach 40-tych.
Szybko obchodzę grodzisko i wracam do miejsca, gdzie zostawiłem rower. Wracam z duszą na ramieniu i statywem na drugim.
Rower oczywiście czeka tam, gdzie go zostawiłem. To chyba widać po moim niemal uśmiechniętym obliczu.
Stąd planuję dostać się do starej drogi na Kielmy i dalej do Starego Miasta. Aby tego dokonać muszę przedostać się przez rozległą łąkę. I tu nie obędzie się bez przeszkód. Po pierwsze kilka elektrycznych pastuchów, które, uwierzcie, elektryczne są nie tylko z nazwy. Sprawdziłem! Po drugie z daleka widzę przedstawicieli rodzimej rogacizny, które z tej odległości wydają się być osobnikami płci męskiej.
Zwierzęta okazują się nieagresywne. Patrzą tylko na mnie jakoś tak bykiem.
Pastuchy są na tyle wysoko zawieszone, że jestem w stanie przeciągnąć pod nimi rower położony na boku. Sam pokonuję je bez problemu i już po kilku chwilach oglądam łąkę z bykami z innej perspektywy.
Tu widać, że warunki terenowe sprzyjały wspomnianemu manewrowi Świętopełka.
Ruszam miejscami lepszą, miejscami gorszą, ale przejezdną drogą na Kielmy. Po drodze mijam ciekawe miejsce. Później z mapy odczytuje Försterei Neumühl - Leśnictwo Nowy Młyn. Niewątpliwie była tu leśniczówka, ale nazwa wskazuje, że wcześniej, lub też równocześnie funkcjonował tu młyn wodny na Dzierzgoni.
Mijam Kielmy i kieruję się na Stare Miasto. Po drodze trafiam na krzyżówkę jezdni z drogą leśną. Tu przypomina mi się, że niepodal nad Dzierzgonią funkcjonował jeszcze jeden gród pruski. Skoro już tu jestem, grzechem byłoby nie spróbować go odnaleźć. Skręcam więc w prawo w kierunku nieistniejącej wsi Królikowo, o której pisałem przy okazji wycieczki OSTATNI POCIĄG DO PRAKWIC.
Tam se pojadę!
Szybko odnajduję miejsce, które, jak podejrzewam, kryje grodzisko. Odziela mnie od niego morze rudbekii. Już kiedyś w innej części średniowiecznych Prus trafiłem na takie skupisko tych pięknych kwiatów. Wtedy było przed kwitnieniem, teraz jest po.
Nie przedzieram się przez gęste kwiaty, choć niknąc nieopodal w zieloności wyglądam, jakbym wprowadził rower w kompletne leśne bezdroże. Nic podobnego. Odnalazłem jedną ze starych dróg, których sieć zaznaczona jest na stuletniej mapie.
Zarośnięta, ledwo czytelna w terenie, droga prowadzi mnie kilkadziesiąt metrów w głąb lasu.
Później porzucam swój rower i dalej pieszo...
...docieram wreszcie do grodziska, które według badań wzniesiono w zasadzie w przeddzień inwazji polsko-pomorsko-krzyżackiej, bo w latach 30-tych XIII wieku. Grodzisko to okoliczni mieszkańcy, a za nimi niektóre mapy określały mianem Szańca Szwedzkiego [Schweden Schanze].
Grodzisko jest dużo mniejsze od poprzednio odwiedzonego. Dzięki temu można je całe objąć wzrokiem. Jest świetnie czytelne w przestrzeni. Od południa grodu broniła głęboka sucha fosa, której wyraźny zarys widoczny jest do dziś. Od północy znajduje się głęboki wąwóz Dzierzgoni.
Podejmuję jeszcze nieudaną próbę odnalezienia dębu poświęconego cesarzowi Wilhelmowi I i wracam na drogę główną. Jadę do Dzierzgonia. Jak już wspomniałem, tam również znajdował się pruski gród, który po zdobyciu posłużył Krzyżakom za podwaliny do założenia nowej siedziby i rozpoczęcia w 1247 roku budowy zamku o nazwie Neu Christburg lub po prostu Christburg.
Zamek ów w 1410 roku po bitwie pod Grunwaldem zajmuje bez walki król Władysław Jagiełło. Potem zamek kilkakrotnie przechodzi z rąk do rąk, a od XVII wieku mocno podupada, aż w XIX wieku nie pozostaje po nim prawie nic. To „prawie nic” możemy oglądać do dziś.
To, co mnie czeka teraz nie nadaje się do relacjonowania. Muszę bowiem złapać pociąg do Gdańska. Najlepszą opcją jest chyba szybki przejazd do Malborka. To niestety oznacza 25 kilometrów drogą krajową. Jako, że robi się już szaro, uzbrajam się w szelki odblaskowe i ruszam do domu. Po drodze oczywiście rozmyślam, kiedy by tu znowu wybrać się na Prusy.
Do wkrótce...
Relacje z tych trzech dni w drodze możesz również obejrzeć w małej amatorskiej formie filmowej, którą już wkrótce znajdziesz w zakładce FILM w menu. Oczywiście przypomnę Ci o tym w newsletterze.
WRÓĆ DO POCZĄTKU
LUB
ZAKOŃCZ WYCIECZKĘ
LUB
POCZYTAJ KOMENTARZE
LUB
ZOSTAW KOMENTARZ
↓ ↓ ↓
KATEGORIA: REGION
BORY TUCHOLSKIE / DOLINA DOLNEJ WISŁY / GDAŃSK / KASZUBY / KOCIEWIE / KOSMOS / MAZURY / POWIŚLE / SUWALSZCZYZNA / WARMIA / WYSOCZYZNA ELBLĄSKA / ZIEMIA CHEŁMIŃSKA / ZIEMIA LUBAWSKA / ŻUŁAWY
2009 -
PRZESTRZEŃ I CZAS NA KOLE PRZEMIERZA PAWEŁ BUCZKOWSKI