08 STYCZNIA 2018
OSTATNI MOST
Zauroczony pięknem lasów dawnej Pomezanii, musiałem w krótkim czasie wrócić na ich łono. Niestety, z uwagi na długość dnia, zaledwie na chwilę. I tak oto po prawie półtora miesiąca od mojej ostatniej wizyty, jestem tu znów. Dzisiejszą trasę zaczynam w miejscu, w którym zakończyła się tamta listopadowa wycieczka. Wtedy dojechałem do Susza o zachodzie słońca. Szybko zrobiło się ciemno i odpuściłem zwiedzanie. Dziś zamierzam, może nie tyle zwiedzić miasto, ile to i owo w nim zobaczyć. Ale po kolei...
Podróż pociągiem umilają mi widoki. Najpierw księżyc tuż po trzeciej kwadrze ostro rysujący się na ciemnym jeszcze niebie i sąsiadująca z nim, ale trudniejsza do zarejestrowania z ręki, para planet w koniunkcji. To Jowisz i Mars. Później, coraz bardziej rozświetlająca południowo-wschodnie niebo, łuna niewidocznego jeszcze słońca.
W Malborku przesiadka. Zimno. Wprawdzie minus pięć to nie tragedia, ale ja oczywiście ubrany do jazdy, a nie przesiadywania na ławce na peronie.
Południowo-wschodnia łuna nabiera rozmachu, tak pod względem jasności, jak kolorów.
Ponad pół godziny do pociągu na Iławę. Na peronie stoję jakieś pięć minut, resztę przeczekuję w... windzie. Ciepło i nie wieje. A, jak wiadomo, najgorszy jest wiatr, bo nawet, gdy jest zimno i nie wieje, to jest ciepło. :-)
Kilkadziesiąt minut później przez okno pociągu witam się ze słońcem, żegnając jednocześnie odlatujące kluczem ptaki. W sumie nie wiem, czy odlatujące. Czy to pora na odlot, czy przylot? Może przelatujące po prostu.
Wysiadam w Suszu i nie tracąc ciepła ruszam na trasę. Pierwszym, tak terytorialnie na mojej trasie, jak i chronologicznie, jeśli chodzi o powstanie, obiektem, jaki dziś odwiedzę, jest grodzisko średniowieczne. To pewnie niecały kilometr od dworca i oczywiście mógłbym dojechać tu w trzy minuty, ale postanawiam sobie ten dojazd urozmaicić objazdem jeziora Suskiego. Wygodna ścieżka rowerowa dookoła jeziora tak mnie niesie, że robię tylko jedno zdjęcie. A są warunki na więcej.
Widok miasta oświetlonego porannym słońcem na tle odpływających na zachód chmur jest urzekający. Gdy po kilkunastu minutach docieram do grodziska, po chmurach nie ma już śladu.
Tablica niestety wprowadza w błąd, gdyż, mimo, iż w tym miejscu faktycznie istniała osada pruska, to samo grodzisko zostało wzniesione przez Krzyżaków, jako umocnienie pozycji na nowo podbitych południowych rubieżach Pomezanii. Nie jest więc śladem osadnictwa pruskiego, tylko podboju krzyżackiego. A to diametralna różnica.
Wydaje mi się, że już na pierwszy rzut oka widać, iż grodzisko w Suszu nie jest budowlą pruską. Odwiedziłem już kilkanaście ewidentnie pruskich grodzisk i wszystkie miały kształt okrągły, owalny bądź nieregularny. Tu widzimy niemal idealny kwadrat majdanu, wyniesionego na kilka metrów ponad poziom jeziora i otoczony podwójnym układem fos i wałów. Wspaniale czytelny układ.
W początkowym okresie grodzisko otoczone było drewnianą palisadą zlokalizowaną na wale. Na majdanie natomiast wznosiła się wieża obserwacyjna. Podczas budowy umocnień miasta, na grodzie wzniesiono kamienno - ceglane mury, jednak wkrótce po tym funkcja obronna grodu straciła na znaczeniu, gdyż miasto, które zyskało mury obronne wraz z kilkunastoma wieżami, było w stanie bronić się samo. Od tego momentu do XVIII wieku gród pełnił różne funkcje. Był między innymi siedzibą urzędników kapitulnych. Później zaprzestano jego użytkowania.
Słońce, oblewające w pierwszych minutach po moim przybyciu pięknym światłem bryłę grodziska, po chwili chowa się za kolejnymi, płynącymi ze wschodu, chmurami. Nie przeszkadza mi to jednak w zrobieniu takiej oto panoramki.
Jest to niewątpliwie jedno z najłatwiej dostępnych grodzisk na Powiślu, ale też jedno z najbardziej efektownych i czytelnych. Warto odwiedzić to miejsce, szczególnie, że nie wymaga poszukiwań, błądzenia po lasach, czy przedzierania się przez krzadyl [nie każdy lubi to tak, jak ja].
Dopiero w 1283 roku, po stłumieniu II powstania pruskiego, Krzyżacy poczuli się na tym terenie na tyle pewnie, by zapoczątkować akcję lokowania miast. Lokacja Susza miała miejsce prawdopodobnie w 1305 roku, a dekadę później miasto posiadało już mury obronne z osiemnastoma basztami i trzema bramami. W 1319 miejscowość zyskała prawa miejskie i nazwę Rosenberg, która z drobnymi modyfikacjami przetrwała do końca II Wojny Światowej.
W wyniku działań wojennych IIWŚ Susz został bardzo zniszczony. Stracił między innymi cały zachowany średniowieczny system obronny. W 1946 roku stracił jeszcze jedno. Po blisko 130 latach stracił status miasta powiatowego na rzecz Iławy.
Kieruję się ku centrum miasta, by odnaleźć resztki średniowiecznych fortyfikacji miasta. Odnajduję je w postaci kilku kamienno-ceglanych ostańców rozrzuconych na obwodzie miasta. Dwa z nich można zobaczyć w okolicy kościoła. Pierwotną i wielowiekową patronką tego średniowiecznego kościoła była święta Rozalia. Dopiero po II Wojnie Światowej, kiedy świątynia zaczęła służyć katolikom otrzymała wezwanie św. Antoniego Padewskiego.
Pominięty przeze mnie zupełnie podczas ostatniej wycieczki Susz wart jest bliższego poznania. Jednak nie on jest pretekstem i głównym celem dzisiejszej przygody z Pomezanią. W listopadzie odpuściłem jeszcze jedno miejsce, do którego dziś zamierzam wrócić. Piętnaście kilometrów na północny wschód stąd, w środku lasu znajduje się pewne miejsce nad rzeką Liwą. Tam właśnie teraz się kieruję.
Szosa, choć nie pierwszej jakości, niesie mnie szybko. Zatrzymuję się dopiero nad nurtem Liwy.
Miejsce, o którym wspomniałem i do którego zmierzam to w zasadzie dwa miejsca. Po obu stronach kanału Liwy. Liwa bowiem jest tu skierowana do sztucznego kanału celem wykorzystania energii jej nurtu kilkaset metrów dalej. Te miejsca na starej mapie* nazywają się Heidenmühle i Försterei Fabianhof.
Dojeżdżam do nich ścieżką wzdłuż kanału Młyńskiego. Patrząc na kanał trudno sobie wyobrazić spływanie tu kajakiem, a jest to, jak najbardziej, możliwe i praktykowane.
Nazwę pierwszej wymienionej osady ktoś, gdzieś tłumaczył, jako Wrzosowy Młyn. Jednak niemieckie „Heide” to nie tylko „wrzos” i „pustkowie”, ale także, co bardzo ciekawe, „poganin”. Przypadek? Nie sądzę. W dawnych Prusach nie ma przypadków. Równie dobrze Heidenmühle mogło oznaczać „Pogański Młyn”. Podobno najstarsze źródła wskazujące na istnienie tu młyna wodnego pochodzą z XVI wieku, ale kto wie, czy wcześniejsi panowie tych ziem - Prusowie nie wykorzystywali tu energii Liwy? Z dawnego młyna i osady do dziś zachował się jedynie stopień wodny i fundamenty zabudowań.
W miejscu stopnia wodnego, na którym działał niegdyś młyn dziś funkcjonuje elektrownia. Miejsce po polsku nazywa się Gostyczyn.
Za elektrownią są przyczółki mostu, który niegdyś prowadził do Fabianek.
Kanał w tym miejscu wygląda niemal naturalnie.
Niemiecka nazwa tej rzeki brzmiała Liebe, czyli miłość, a jej dolina po Kwidzynem nazywała się Liebenthal - Dolina Miłości. Odcinek od Heidemühle do Finckenstein [dziś Kamieniec] niemiecka mapa* określa mianem Mühlen Grabe, czyli Kanał Młyński. Jest to kanał, który zasilał najpierw młyn Heidenmühle, a następnie młyn, lub młyny w Kamieńcu. Natomiast stare koryto rzeki mogło biec bardziej na północ i przecinać jezioro Gaudy lub, co chyba mniej prawdopodobne, otaczać je od północy. Dziś jest to trudne do odtworzenia, z uwagi na wielość prac melioracyjnych przeprowadzonych na przestrzeni wieków na tym terenie. Geoportal nazywa jeden z cieków przy północnym brzegu jeziora Starą Rzeką. Co ciekawe ten sam Geoportal przechrzcił Mühlen Grabe na Starą Liwę. Bądź mądry turysto!
Ja jednak nie jadę dalej wzdłuż kanału, lecz odbijam w kierunku leśnego dworu Fabiana. Zanim mu się jednak przyjrzę mijam kilkusetletnich strażników...
...oraz przecinam, jak się wydaje, pierwotne koryto Liwy.
Miejsce to, którego nazwę możemy przetłumaczyć, jako „Leśniczówka Dwór Fabiana”, wiąże się z osobą Fabiana zu Dohna - przedstawiciela prusackiej linii wielkiego, arystokratycznego, niemieckiego rodu, w rękach którego już od drugiej połowy XV wieku leżało wiele majątków stąd aż po Warmię, ale również od XVIII wieku pałac w pobliskim Kamieńcu.
I weź tu zaufaj.
Stara niemiecka mapa* oraz zdjęcia satelitarne podpowiadają, że warto uważniej rozejrzeć się szczególnie w dawnym Heidemühle. Bez wątpienia wrócę tu i to prawdopodobnie najbliższej wiosny. Ze starą, niemiecką mapą, natürlich.
Z tego tajemniczego miejsca postanawiam podjąć próbę przebicia się przez lasy na północ do osady Dolina. Nie jest to łatwe zadanie, gdyż trzeba po pierwsze odnaleźć Wysoki Most [Hohe Brücke], po drugie mieć nadzieję, że jest on cały. Ostatnia znana mi pewna informacja o jego przejezdności [ewentualnie przechodności] pochodzi z wiosny 2011 roku, kiedy pokonał go Tomek Pluciński. Od tamtej pory wszystko mogło się zmienić. Mało tego. Warunkiem przebicia się do Doliny jest istnienie jeszcze dwóch innych mostów na Kanale Liwy [Mühlen Kanal]: pierwszego [Swarzendamm Brücke] i drugiego bezimiennego. A o nich nie mam żadnej wiedzy.
KATEGORIA: REGION
BORY TUCHOLSKIE / DOLINA DOLNEJ WISŁY / GDAŃSK / KASZUBY / KOCIEWIE / KOSMOS / MAZURY / POWIŚLE / SUWALSZCZYZNA / WARMIA / WYSOCZYZNA ELBLĄSKA / ZIEMIA CHEŁMIŃSKA / ZIEMIA LUBAWSKA / ŻUŁAWY
2009 -
PRZESTRZEŃ I CZAS NA KOLE PRZEMIERZA PAWEŁ BUCZKOWSKI