naKole

MÓJ JEST TEN KAWAŁEK DROGI

  1. WYCIECZKI
  2. LATA
  3. LISTA TRAS
  4. MIEJSCA
  5. CYKLE Z BICYKLEM
  6. FILM
  7. KONTAKT
  8. BIBLIOGRAFIA
  9. DSR

18 MAJA 2015

POWIŚLE

KRAINA ZAROŚLI

Pogezania (prus: Paugudian - kraj porośnięty zaroślami). Dla większości osób to niewiele mówiąca nazwa, mimo, iż Warmia, czy Mazury już owszem. Pruska kraina plemienna - Pogezania to wąski pas pagórkowatej ziemi, graniczący na zachodzie, na Zalewie Drużnieńskim [późniejszym jeziorze Drużno] i rzece Dzierzgoń z Pomezanią, a na wschodzie, na rzece Pasłęka z Warmią, przez długie stulecia znajdujący się we władaniu pruskiego plemienia Pogezan.

Prusowie [wśród nich Pogezanie] oraz Jaćwingowie [których odwiedzę na przełomie lipca i sierpnia], co najmniej od połowy XI wieku najeżdżali i pustoszyli jedną z najbogatszych dzielnic Polski, jaką było Mazowsze. Na początku XIII wieku, w celu obrony północnej granicy Mazowsza, książe Konrad I Mazowiecki stworzył sieć grodów obronnych oraz powołał Zakon Braci Dobrzyńskich, będący jedynym zakonem rycerskim, który ukształtował się na ziemiach polskich.

Działania podjęte przez księcia okazały się niewystarczające do zapewnienia bezpieczeństwa granicy z plemionami pogańskimi. W początkach XIII wieku na zaproszenie księcia przybyli na te tereny Rycerze Zakonu Szpitala Najświętszej Maryi Panny Domu Niemieckiego w Jerozolimie, popularnie zwani Krzyżakami i zrobili Pogezanom, że użyję kultowych już słów Ferdynanda Kiepskiego, jesień z dupy średniowiecza. Krzyżacy przybyli tu krzewić chrześcijaństwo przy pomocy ognia i miecza, a takim argumentom, zaiste, trudno było się oprzeć. Jednak dzielni, ale, na swoje nieszczęście, innowierni Pogezanie, opierali się.

Opierali się dzielnie aż do 1239 roku, kiedy to książę Otto z Brunszwiku na czele licznych wojsk zdobył Pogezanię i wysłał większą część jej mieszkańców przed oblicze swego Pana. Reszty spustoszenia w społeczności Pogezan dokonały powstania mające miejsce w drugiej połowie XIII wieku.

Po zdławieniu wielkiego powstania Prusów [1260-1274] wyludniona ziemia już pod panowaniem krzyżackim uległa szybkiemu procesowi kolonizacyjnemu, który wchłonął niedobitki Pogezan. Większość terenów dawnej pruskiej Pogezanii znalazło się na obszarze komturii elbląskiej. Pogezania nazywana była wtedy [przypuszczam, że nieoficjalnie z uwagi na panowanie krzyżackie] Hoggerlandią [łać. Hockerlandia] na cześć legendarnego księcia pruskiego - Hoggo, by z czasem stać się oficjalnie Oberlandem, czyli Pogórzem. Dziś Pogezania i Pomezania połączone są w sztuczny [ahistoryczny] twór zwany Powiślem.

Tyle tytułem wstępu. Oto czwarty już raz odwiedzam dawne ziemie Pogezan, by odkryć dla siebie kolejny fragment przestrzeni i czasu. Trasa w małych fragmentach pokrywa się z wycieczką ze stycznia 2014 roku, dlatego znajdą się w poniższej relacji odniesienia do tamtego przejazdu.

 INFORMACJE 
  • Uczestnicy: Piotr i Paweł;
  • Dystans: 80 km + 7 km po Elblągu w przerwie między pociągami;
  • Trasa: Małdyty - Zajezierze - Jarnołtowo - Kadzie - Budyty - Budwity - Niedźwiada - Sasiny - Drulity - Buczyniec [pochylnia] - Kąty [pochylnia] - Oleśnica [pochylnia] - Jelonki [pochylnia] - Jelenie - Marwica - Topolno Wielkie - Wysoka - Grądowy Młyn - Stankowo - Nowe Dolno - Wiśniewo - Markusy - Zwierzno - Raczki Elbląskie - Elbląg;
  • Mapa:

Nie ogłaszałem się z tą wędrówką. Znam odpowiedzi na propozycje dotyczące dni powszednich. Jednakże jedna osoba już dwa tygodnie wcześniej zapowiedziała, że nie odpuści. Pojechaliśmy najczęstszym składem. Tak częstym, że pewna sieć umieściła go na szyldzie swoich sklepów.

W celu dostania się do Małdyt wybieramy pociąg, a rozkład jazdy wybiera za nas przewoźnika - Regio [żeby nie było, że wszystkie pociągi to pekape]. Jak wrażenia z podróży? Otóż czysto, pachnąco, nowocześnie i... długo. Do Elbląga tradycyjnym pociągiem, dalej do Małdyt szynobusem. Oba na najwyższym [znanym mi] poziomie. Jeśli już z przyzwyczajenia mógłbym się do czegoś przyczepić, to do połączenia z miejscowościami leżącymi za Elblągiem. W pakiecie do takich połączeń jest ponad godzinne oczekiwanie na przesiadkę.

My jednak, zaprawieni w survivalu, nie z takimi atrakcjami zafundowanymi przez przewoźnika, mając do czynienia, spędzamy ten czas na odwiedzeniu elbląskiego Starego Miasta z zamkiem, kościołem św. Ducha, Katedrą św. Mikołaja, dawnym podominikańskim kościołem Najświętszej Marii Panny, pełniącym dziś rolę galerii sztuki oraz Bramą Targową na koniec.

Z tą ostatnią, XIV-wieczną budowlą, stanowiącą w przeszłości fragment nieistniejących już murów obronnych miasta, jest związana legenda o piekarczyku.



 LEGENDA O PIEKARCZYKU 

Jest 8 marca 1521 roku. Świta. Okoliczne pola spowite są w gęstej mgle. Spokój poranka burzy jedynie krzyk ptaka spłoszonego gdzieś we mgle. Czasem cichy metaliczny stukot. Ledwie słyszalny dla otaczającej miasto przyrody, ale poza zasięgiem śniących o upragnionym końcu toczącej się od kilku lat wojny elblążan. Elbląg, otoczony murami wyposażonymi w baszty i wieże, jeszcze błogo i spokojnie śpi, podczas, gdy wróg w osłonie mgły już u bram. Pod mury miasta podchodzą Krzyżacy.

Jednym z niewielu mieszkańców, który nie śpi, jest młody piekarczyk. W czasie wypieku chleba postanawia zaczerpnąć świeżego powietrza i w tym celu wspina się na mury obronne. Wtem zauważa, że wróg nadjeżdża od północy do bramy, zwanej dziś Bramą Targową. Piekarczyk zbiega z murów, podbiega do bramy i przy pomocy łopaty do wyciągania chleba z pieca, z którą się nigdy nie rozstawał, przecina linę. Krata w bramie opada, odcinając Krzyżakom dostęp do miasta. Zaalarmowani elblążanie odpierają atak wojsk zakonnych, a młody piekarczyk staje się bohaterem miasta. Na pamiątkę tego wydarzenia, od północnej strony bramy, na jej fasadzie widnieją dwa odciski łopaty piekarczyka.

Oto w skrócie recepta na zostanie bohaterem miasta. Dzisiaj zdecydowanie łatwiej zostać bohaterem w swoim domu.



Urzekła nas historia piekarczyka. Postanowiliśmy zrobić sesję legendarnemu bohaterowi. Ja próbuję innej perspektywy.

          

[lewe - fot. Piotr Zwierzyński]

Piotr stwierdził krótko: wycieczka się jeszcze nie zaczęła, a ty już napity. Po chwili jednak się podnoszę i dumnie prostuję. Jako, że łopata w niczym mi nie przypomina tej do wyciągania chleba, lecz bardziej zwykły szpadel, ostentacyjnie przymuję pozycję kopacza, chwilowo opracowującego strategię kopania rowu.

Bohater miasta i bohater row(er)u. [fot. Piotr Zwierzyński]

Tymczasem minęła siódma. Ruszamy w kierunku dworca. Nowoczesny szynobus już czeka. Spędzamy w nim pół godziny w drodze do miejsca startu właściwej wędrówki. Wysiadamy w Małdytach wprost na wieżę ciśnień.

W przeciwieństwie do wędrówki ze stycznia ubiegłego roku, nie ruszamy starotorzem na północ, lecz szosą na południe. Po chwili skręcamy na zachód i to niestety będzie nasz kierunek przez najbliższy czas. Niestety, z powodu nie tak silnego, ale jednak utrudniającego jazdę, zachodniego wiatru. Po chwili dojeżdżamy do zajazdu pod Kłobukiem. Nie byłoby w nim pewnie nic ciekawego, gdyby nie fakt, że jest ów zajazd fragmentem [dokładniej oficyną] pozostałą po zniszczonym w czasie II Wojny Światowej, XVII-wiecznym pałacu.

Zachowana oficyna dobudowana do pałacu w 1830 roku, a pełniąca funkcję budynku administracyjnego i stajni, wraz z bramą wjazdową i pozostałościami parku z pomnikowymi drzewami, jest zaledwie małą namiastką tego znacznej wielkości założenia.

Małdyty. Pałac. Źródło: zabytki.ocalicodzapomnienia.eu

Nie bez powodu zachowana oficyna pałacowa nazywana jest zameczkiem. Wystarczy odpowiednia perspektywa i można się poczyć, jak zdobywca Malborka.

Na starej mapie dostępnej dla każdego dzięki portalowi mapy.eksploracja.pl dopatrzyłem się małego cmentarzyka na południe od pałacu. Nie byłbym sobą, gdybym nie zrobił wszystkiego, by się doń dostać. Wszystko, w tym wypadku, oznaczało kilka wypadów zwiadowczych na tereny firm, okalających dość szczelnie teren cmentarza. Trzecie podejście przyniosło pożądany skutek. Przez opuszczony teren używany niegdyś bodajże przez Przedsiębiorstwo Dróg i Mostów, docieram do ogrodzenia z siatki, za którym jest cmentarz. Forsuję ogrodzenie, gdyż... lubię forsować ogrodzenia i penetruję cmentarz, gdyż... warte są spenetrowania.




Wracam do czekającego przy rowerach Piotra i ruszamy na zachód. Przecinamy ruchliwą Siódemkę i jedziemy przez rozległą wieś Zajezierze. Skąd taka nazwa? Nie wiem, jak jest naprawdę, ale wyobrażam sobie, że nadał ją ktoś, kto w podróży ze wschodu na zachód natknął się na długie rynnowe jezioro Ruda Woda, które można wziąć za szeroką rzekę. Odbijając na północ w poszukiwaniu przeprawy dotarł ów znużony podróżnik wreszcie do krańca jeziora i minąwszy je rozbił obóz za jeziorem. Miejsce to nazwano Zajezierzem.

I co. Może być taka legenda? Oczywiście wszystko to wyssałem z palca.

Zajeżdżamy do zajezierskiego kościoła ewangelickiego, obecnie rzymsko-katolickiego pw. św. Piotra i Pawła. Świątynia wzniesiona została w 1886 roku, o czym świadczy data umieszczona nad bocznym wejściem.

Gdzieś trafiłem na informację, że w Zajezierzu jest pałac. Przejechawszy spory kawałek wsi już traciliśmy nadzieję, że to o to Zajezierze chodziło, bo wiele jest wsi o tej nazwie, gdy oto naszym oczom ukazał się taki obiekt. Nie wiem, pałac to czy dworek.

Zaraz za powyższym obiektem skręcamy w prawo na Jarnołtowo. Przydługawa jazda kończy się na głównej krzyżówce w Jarnołtowie. W pierwszej kolejności podjeżdżamy pod gotycki kościół p.w. Chrystusa Króla. W 1317 roku istniała tu już drewniana świątynia. W latach 1329-1335 wybudowano z cegły część nawową, a w latach 1340-1350 część prezbiterialną nowego kościoła. W 1870 roku kościół ucierpiał na skutek pożaru. Osiem lat później poczyniono konieczne naprawy. Prawdopodobnie wtedy powstał drewniany strop.

Obok kościoła znajduje się wolno stojąca dzwonnica zbudowana z czerwonej cegły, która pełni rolę bramy wejściowej do kościoła.

[fot. Piotr Zwierzyński]

Naprzeciw kościoła na ścianie szkoły podstawowej wmurowano tablice upamiętniające pobyt w Gross Arnsdorf (dzisiaj Jarnołtowo) w latach 1752-1755 światowej sławy filozofa - Immanuela Kanta, który mieszkał w tutejszym majątku barona Friedricha von Hülsena.

Fakt pobytu Kanta w Jarnołtowie przez całe trzy lata jest o tyle wyjątkowy, że filozof prawie w ogóle nie ruszał się z rodzinnego Królewca. Bodajże w 2013 roku w Jarnołtowie stanęła rzeźba przedstawiająca sławnego filozofa. Rzeźbę z jednego pnia wykonał były mieszkaniec Jarnołtowa - rzeźbiarz hobbysta Ryszard Fereniec.

Opuszczamy Jarnołtowo przejeżdżając w okolicy, gdzie do połowy lat 70 ubiegłego wieku stał pałac. W zasadzie pałac miał się dobrze do momentu „wyzwolenia” okolicznych ziem przez czerwonoarmistów, którzy poza pałacem spalili również szkołę. Później zabudowania pałacowe zostały w znacznej części rozebrane dla zaspokojenia zapotrzebowania na cegły. Większość drzew w parku wycięto. Rozebrano nawet kaplicę grobową znajdującą się w parku. Dziś o obecności w tym miejscu dworu świadczą archiwalne zdjęcia, resztki starego drzewostanu oraz smutny fragment budynku. Widok nie skłania mnie do dobycia aparatu, ale daje pojęcie o tym, czemu tablice pamiątkowe są na ścianie szkoły, a nie tu. Chociaż, gwoli ścisłości, pałac zbudował uczeń Kanta - Jerzy Fryderyk Hülsen około 20 lat po opuszczeniu Jarnołtowa przez filozofa, więc Kant gościł w obiekcie, na którego fundamentach [w najlepszym razie] stanął pałac.

Jarnołtowo. Pałac około 1920 roku. Źródło: Jarnołtowo.pl

Nareszcie zmieniamy kierunek jazdy na północny. Wiać będzie nadal, ale teraz z lewej burty zamiast w dziób. W drodze do Kadzi zatrzymujemy się jeszcze przed ścianą lasu, by z daleka rzucić okiem na widoczne po prawej, w oddaleniu od drogi, stare, wielkie drzewo - Dąb Jagiełły.

Do samego dębu nie docieramy, ponieważ droga prowadząca skrajem lasu w stronę dębu kończy się w połowie odległości wjazdem na pole. Dalej można już tylko iść. Coś mi jednak mówi, że jeszcze dziś się nachodzimy, a to oczywiście wymaga czasu. A czasu zawsze za mało.

Przejeżdżamy pod wiaduktem kolejowym. Górą biegnie linia kolejowa Małdyty - Myślice - Malbork wybudowana w 1893 roku.

Trzy kilometry tą linią w kierunku wschodnim dotarlibyśmy do dawnej stacji kolejowej Budwity [Ebenhöh], gdzie znajduje się bardzo ciekawy obiekt - pawilon wizytowy zbudowany w Prakwicach dla cesarza i króla Prus - Wilhelma II Hohenzollerna, a przeniesiony do Budwit między 1918, a 1920 rokiem. Pamiętam, że podczas zeszłorocznej wędrówki mieliśmy tam jedną z bardzo nielicznych dziur w chmurach i udało się zrobić „pogodne” zdjęcie.

Budwity. Pawilon wizytowy Kajzera Wilusia. [zdjęcie ze stycznia 2014]
Więcej zdjęć tego obiektu w relacji z wędrówki Ale Kanał!

Tym razem omijając stacyjkę Budwity, jedziemy do nieodległych Kadzi. Podczas wspomnianej wyżej wędrówki przejeżdżaliśmy obok pałacu w Budwitach. Jednak nie podjechaliśmy bliżej, by mu się przyjrzeć. Nadrabiamy zaległość. Nadrabiając drogi, zjeżdżamy ostro w dół przez Budyty i skręcamy w kępę drzew kryjącą pałac.

Przypomnę tylko, jak wyglądał ten pałac w okresie świetności.

Budwity. Pałac. Źródło: CiekaweMazury.pl

Czy było warto? Każdy z nas oddzielnie rozważa tę kwestię, wspinając się mozolnie z powrotem do Budyt. W Budytach zjeżdżamy z asfaltu, przejeżdżamy przez spore gospodarstwo i szukamy drogi gruntowej na północ. Google maps pokazuje, że droga ta istnieje. W terenie również z daleka widać dwa równe rzędy drzew zdradzających jej obecność. Jak się jednak okazuje jest nieużywana prawdopodobnie od kilkudziesięciu lat i w związku z tym kompletnie nieprzejezdna. Fakt, że droga jest nieużywana spowodowany jest najpewniej tym, że prowadzi ona jedynie do wsi Niedźwiada [przed IIWŚ - Glocken, jeszcze wcześniej Gloken], a wieś ta jest od dawna wymarła. My jednak mamy zamiar tędy przejechać i zobaczyć miejsce, w którym natura, pod nieobecność ludzi, upomina się o swoje. Mimo, że niebo robi się miejscami złowrogie, silnie kontrastując z jaskrawą żółcią pachnącego rzepaku, ruszamy polem przed siebie.

W drodze do Niedźwiady. Tu asfalt się kończy, a zaczyna noc.

Kawałek rzepakiem, kawałek pszenicą, wreszcie kawałek istniejącym fragmentem drogi zbliżamy się do Wymarłej Wsi, o której pierwsza wzmianka pochodzi prawdopodobnie z 1315 roku.

Wreszcie docieramy do Niedźwiady. Przejeżdżamy wieś, o obecności której świadczą niszczejące fundamenty domostw, ziejące pustką, na wpół zasypane wejścia do piwnic, porośnięte zielskiem sterty cegieł i zdziczałe sady owocowe. Niemi świadkowie kwitnącej tu niegdyś cywilizacji. Niebo się przejaśnia, jakby pod wpływem jakiejś siły wyższej.



[fot. Piotr Zwierzyński]

Z ciekawości podjeżdżamy do jeziora Sasiny, nad którym rozlokowana była wieś Niedźwiady, po czym cofamy się kawałek, by odszukać, jak się okazuje równie reliktową drogę do wsi o tej samej, co jezioro nazwie. Po krótkim poszukiwaniu odnajdujemy coś, co przy odrobinie wyobraźni można skojarzyć z drogą. Zanim ruszymy jednak dalej robimy sobie postój, podczas którego w znacznym stopniu przenosimy środek ciężkości z sakw w kierunku żołądków [czytaj: spożywamy sporą część prowiantu].

Zapuszczamy się w ledwo rozpoznawalną w terenie drogę na Sasiny. Znowu trochę pszenicą, trochę miedzą, trochę reliktem drogi. Trochę jadąc, trochę prowadząc, trochę niosąc. Docieramy do Sasin. Tu jest cywilizacja! Lecz są miejsca, które wydają się iść w ślady Niedźwiady.

Z Sasin kierujemy się regularną droga na Drulity. Po drodze mijamy wiatrak w Lepnie. Jednak jest on w sporym oddaleniu od drogi i za wzgórzem. GPS pokazuje mi, gdzie zaparkować. Zostawiam Piotra i rower na drodze, a sam ruszam pieszo pod górę. Wychodzę na wzgórze i oczom moim ukazuje się wiatrak w kępie drzew. Widok na obiekt jest jednak gorszy niż z szosy Lepno - Drulity. Nie decyduję się na tak długi spacer. I niech Cię, Drogi Czytelniku, nie zwiedzie pozorna bliskość wiatraka na zdjęciu. To zbliżenie.

Przyjrzawszy się temu zdjęciu dochodzę do wniosku, że prawdopodobnie czekał na mnie tam jeden ze znanych skądinąd psów, należących do właściciela. Psy Agenora - takie luźne skojarzenie [warto przeczytać to i inne opowiadania Zajdla]. Kiedyś mimo wszystko podjadę tam jawnie i otwarcie główną drogą dojazdową, ignorując tabliczki o złych psach i legendzie o jeszcze gorszym właścicielu. Kilka minut później wyjeżdżamy na szosę Lepno - Drulity przy moście Moniera.

Most Moniera. Zdjęcie ze stycznia 2014.

O Monierze - Człowieku z Betonu, jeśli jeszcze nie czytałeś, to poczytać możesz w relacji z wędrówki Ale Kanał!, a my tym razem nie zatrzymujemy się tu, ale też nie skręcamy od razu za mostem w lewo ku pochylni Buczyniec, lecz wspinamy się do Drulit, albo, żeby wszyscy byli szczęśliwi, do Drulitów. Tu naszym celem jest widoczny już z oddali zespół pałacowy, parkowy i folwarczny z połowy XIX wieku.

Dojechawszy na miejsce zastajemy kompletnie ogrodzoną posesję z dwiema zamkniętymi bramami. Zmora turysty, który nie po to zjechał kilka kilometrów z głównej trasy, by oglądać z daleka przez płot. To jak lizać lizaka przez folię. Wnikliwsza analiza jednak wykazuje, że jedna z bram zamknięta jest jedynie na zasuwkę, a napis „PCHAĆ” umieszczony na tabliczce na jednym ze skrzydeł bramnych zdaje się zapraszać do wejścia na teren pałacu. Nie zwykłem się opierać w takich sytuacjach. Parafrazując Juliusza Cezara: Pchnąłem. Wszedłem. Zwiedziłem.




          

[prawe - fot. Piotr Zwierzyński]




[fot. Piotr Zwierzyński]

Opuściwszy teren pałacu, skrzętnie za sobą zamykamy bramę z napisem „PCHAĆ” i ruszamy z powrotem nad Kanał Elbląski. Tym razem przed mostem skręcamy na północ i minąwszy pochylnię Buczyniec docieramy do drugiej pochylni Kąty. W rzeczywistości piszę druga, a myślę czwarta. Taki punkt widzenia gdańszczanina kilunastokrotnie pokonującego w przeszłości system pochylni w drodze wodnej na Jeziorak. W Kątach spożywamy małe co nieco, czy też conieco, jak rzekłby Kubuś Puchatek o jedenastej rano. Oglądamy postępy prac. A od pani nadzorującej prace remontowe dowiadujemy się, że za niecałe dwa tygodnie [1 czerwca] rusza żegluga kanałem i znów łodzie będą pływać po trawie.


Dalej wzdłuż kanału przez pochylnię Oleśnica...

...docieramy do pochylni Jelenie.

[fot. Piotr Zwierzyński]

Po krótkim postoju Piotr rusza pierwszy,...

...a mnie jeszcze przez chwilę zatrzymują rzepakowe krajobrazy.

Zielone na żółtym.


Piotra doganiam i przeganiam na wysokości pochylni Jelenie.

[fot. Piotr Zwierzyński]

Jelenie jest ostatnią pochylnią, którą zdecydowaliśmy się odwiedzić. A to dlatego, że chcemy teraz odbić na zachód, żeby, ominąwszy jezioro Drużno, dojechać przez Żuławy do Elbląga. Wjeżdżamy na umiarkowanie ruchliwą drogę 527 i wytyczoną wzdłuż niej ścieżką rowerową dojeżdżamy do Jelonków [tudzież Jelonek]. Tu chcemy zobaczyć domy podcieniowe, z których Jelonki słyną... no w niektórych kręgach. Pierwszy z nich już widzieliśmy w styczniu 2014. Mimo, że piękny, to jest on trudny do sfotografowania, bo albo kable,...

...albo świerki.

Drugi dom poprzednio ominęliśmy, ponieważ przejeżdżaliśmy przez Jelonki inną drogą, na zachód od kościoła. Nadrabiamy zaległość.

Poświęcam budynkowi kilka chwil, które Piotr spędza na karmieniu spotkanego psa, kośćmi pozostałymi po uczcie w Wymarłej Wsi.


Dawniej w sąsiedztwie tego domu stał jeszcze jeden dom z wystawką. Kilka lat temu został on rozebrany i w kawałkach przewieziony do Cyganka na Żuławach, gdzie zrekonstruowano, go z użyciem oryginalnych elementów. Więcej o historii domu i jego rekonstrukcji poczytasz na stronie jego właściciela - Marka Opitza. Tam też bogata galeria, z której, za zgodą właściciela, zaczerpnąłem poniższe zdjęcie.

[fot. Marek Opitz]

Mijamy kościół pw. Najświętszego Serca Pana Jezusa i skręcamy w lewo powtarzając przejazd z zeszłego roku.

Pod kolejnym, znanym już nam, domem podcieniowym spędzamy kilka chwil.

Z Jelonek jedziemy dalej na zachód drogą 527. Mijamy Marwicę i kawałek dalej skręcamy do Topolna Wielkiego, gdzie ja oglądam ruiny pałacu, a Piotr patrzy na zegarek. To jest ten moment wędrówki, kiedy zaczynamy szacować czas, by zdążyć na pociąg.





Po krótkich oględzinach ruszamy dalej w stronę Żuław. Mijamy wieś Wysoka. Zatrzymujemy się przy dawnym folwarku, po wojnie Państwowym Gospodarstwie Rolnym, a dziś prywatnym przedsiębiorstwie. Piotr ucina sobie krótką pogawędkę z pracującym na terenie człowiekiem, a ja... wiadomo, kilka zdjęć.


Z Wysokiej zjeżdżamy w dolinę, by tuż za Grądowym Młynem [warto zobaczyć ruiny zespołu młyńskiego z przełomu XIX i XX wieku] odbić płytówką w prawo do Stankowa, dalej Nowe Dolno z domem podcieniowym i obrotowym mostem na Dzierzgoniu. Mostem tym opuszczamy dawne ziemie Pogezan i wjeżdżamy na Żuławy Elbląskie. Jedziemy asfaltem ku Markusom. Jednak do nich nie dojeżdżamy, ponieważ w Wiśniewie skręcamy w lewo i najpierw brukiem, później dziurawym asfaltem kierujemy się do ostatniej zachowanej, a jeszcze przez nas nieodwiedzanej parowej przepompowni wody na Żuławach. Po drodze dwukrotnie przecinamy znany z wędrówki „Tu, gdzie teraz jest ściernisko...” tor kolei Elbląg - Myślice. Odnajdujemy między innymi resztki ceglanego mostu.

Po dojechaniu na miejsce oczom naszym ukazuje się ceglany komin starej przepompowni parowej i trwająca budowa nowej przepompowni. Rozmawiamy z pracownikiem przepompowni, który pełni obecnie rolę stróża na budowie.


W drodze do Markus oglądam się jeszcze w stronę przepompowni. Tu polecam relacje z wycieczek, podczas których odwiedzam pozostałe dwie zachowane przepompownie parowe w Różewie oraz w Różanach.

Doganiam Piotra we wsi i ruszamy przez Zwierzno do Elbląga na pociąg, do którego mamy około godziny. Po drodze jeszcze zatrzymuję się przy cmentarzu w Zwierznie, z którego w zasadzie zachowały się zaledwie słupy bramy wejściowej. Cmentarz bardzo zarośnięty. Nie szukam śladów po nagrobkach, bo po pierwsze wiem, że niewiele znajdę, po drugie pociąg czekać nie będzie, a do Elbląga jeszcze kilka kilometrów.


Była to kolejna wędrówka przez dawne ziemie pruskiego plemienia Pogezan. Oczywiście, zgodnie z oczekiwaniami, nie znalazłem żadnych śladów ich tutaj bytności, jedynym bowiem śladem jest ich pogańska krew, którą przesycona jest ta ziemia. Mimo to wędrówka pozostawiła na długo ślad w pamięci oraz dobrze już znane uczucie graniczące z pewnością, że JESZCZE TU WRÓCĘ!


 POLECAM 

relacje z moich wędrówek przez dawne ziemie Pogezan:

Wędrówka I: Małdyty - Elbląg.

06 stycznia 2014 - Ale Kanał!!

Wędrówka II: Gładysze - Gładysze.

12 kwietnia 2014 - Pierwsza wizyta u Dohnów.

Wędrówka III: Słobity - Słobity.

07 września 2014 - Druga wizyta u Dohnów.


Do wkrótce...

 Przypominam 

...że możesz otrzymywać powiadomienia o pojawieniu się nowej relacji. Wystarczy zapisać się na bezpłatny newsletter.

  NEWSLETTER  

WRÓĆ DO POCZĄTKU

LUB

ZAKOŃCZ WYCIECZKĘ

LUB

POCZYTAJ KOMENTARZE

LUB

ZOSTAW KOMENTARZ

↓    ↓    ↓

ďťż
 

1. Slayy
www
piątek, 27 listopada 2015

Piękna wędrówka w „Krainie zarośli”. Mieszkałem kiedyś w miejscowości Wysoka. Podam jako ciekawostkę, że obok domu na zdjęciu z wieżą są ruiny pałacu należącego do Gauleitera Prus. Zniszczony przez Rosjan z powodu podejrzeń o ukryciu komnaty bursztynowej i archiwaliów z Królewca. W pałacowym parku funkcjonowało kilka fontann (można je odszukać w miejscach mocno wilgotnych), a na jego końcu (alei) są pozostałości po cmentarzu. Za cmentarzem i strumieniem jest wzniesienie, z którego widać panoramę Drużna. Pałac był odwiedzany przez Bismarka. Pałac miał własne zasilanie elektryczne kablem napięcia stałego z pobliskiego Grądowego Młyna (potocznie Mądrzewek), w którym była turbina napędzana wodą z rzeczki Brzeźnicy (dlatego są tam dwa mosty – rzeczka i spust z turbiny). Za młynem na wzniesieniu były stawy zbierające wodę (zarośnięte).

Paweł Buczkowski
www
poniedziałek, 30 listopada 2015

Witam

Dziękuję za komentarz. Czułem, że jest tam coś do obejrzenia. Ruiny pałacu, cmentarz oraz relikty fontann są na terenie prywatnym [ogrodzonym i pilnowanym]. Niestety będąc tam w maju nie uzyskaliśmy pozwolenia na rekonesans. Może następnym razem.

Pozdrawiam

2. Ty
www

To jest miejsce na Twój komentarz.

KATEGORIA: REGION

BORY TUCHOLSKIE  /  DOLINA DOLNEJ WISŁY  /  GDAŃSK  /  KASZUBY  /  KOCIEWIE  /  KOSMOS  /  MAZURY  /  POWIŚLE  /  SUWALSZCZYZNA  /  WARMIA  /  WYSOCZYZNA ELBLĄSKA  /  ZIEMIA CHEŁMIŃSKA  /  ZIEMIA LUBAWSKA  /  ŻUŁAWY

2009 -

PRZESTRZEŃ I CZAS NA KOLE PRZEMIERZA PAWEŁ BUCZKOWSKI