Wyjeżdżam na długo przed wschodem słońca. Dopiero kilka sekund przed wyjściem obieram za cel przepiękną dolinę Reknicy w okolicy Marszewskiej Góry. Praktycznie żaden ruch samochodowy zachęca do skorzystania z drogi krajowej w celu szybkiego dotarcia w interesujący mnie rejon. Dopiero w okolicach Lublewa zaczyna jaśnieć. Pomarańczowa łuna na wschodzie zapowiada kolejny pogodny dzień. Na niebie, jak po wielokroć, towarzyszy mi Wenus nie bez kozery nazywana Gwiazdą Poranną. Ciszę, przerywaną tylko sporadycznie przez przejeżdżające samochody umila mi, brzmiąca gdzieś pod czapką, melodia Epitaph zespołu King Crimson. Chyba rano usłyszałem ją w radio i została ze mną na cały dzień.
Po jakichś 30 kilometrach szybkiej jazdy, skręcam z DK na Marszewską Górę. Tu chyba jakiś biegun zimna. Stwierdzam, że albo temperatura spadła, albo z braku śniadania mój organizm nie daje rady się ogrzać. Termometr rozwiewa wątpliwości. Jest dokładnie 2 stopnie powyżej zera, a ja w krótkich spodenkach i lekkiej wiatrówce. Rozgrzewam się zmniejszając przełożenie i tym samym zwiększając kadencję. Szron na trawie jest wspomnieniem po nocnym przymrozku. Przed samym jeziorem Głębokim wreszcie „dogania” mnie słońce, ocieplając na razie tylko wizerunek poranka. Na wzrost temperatury chyba jeszcze chwilę muszę poczekać.
Na chwilę zatrzymuję się nad jeziorem Głębokim. Pod nieobecność ludzi to miejsce jest piękne.
VIDEO
Dalej ruszam ścieżką na zachodnim brzegu jeziora. Wschodzące słońce sprawia, że temperatura szybko rośnie: 3, 4, 5, 6 stopni. Może trudno uwierzyć, ale między 2, a 6 stopni Celsjusza jest przepaść. I lepiej odczuwać ją w tę stronę.
Docieram do Klonowa. To w zasadzie już wykracza poza plany dnia dzisiejszego. Krótko pisząc, nie wiem, dokąd jadę. I to jest fajne. Od Marszewskiej Góry towarzyszy mi czerwony szlak rowerowy. Wprawdzie z założenia miało być bez mapy, ale z ciekawości sprawdzam na mapie , dokąd prowadzi i ze zdziwieniem zauważam, że kończy się gwałtownie na brzegu jeziora Łąkie . Postanawiam na razie trzymać się szlaku. Kierunek pasuje mi, jak każdy inny. Jestem w drodze. W Klonowie szlak oddala się od jeziora Głębokiego i prowadzi mnie na wschodni, tonący w cieniu, brzeg doliny. Temperatura ponownie spada do 3 stopni. Już wkrótce jednak dolina się rozszerza i słońce na bardziej otwartym terenie silniej operuje. Wiatr zresztą też sądząc po ilości powalonych drzew.
Szlak prowadzi wśród łąk, pól i wspaniałych widoków na dolinę... chciałem napisać Reknicy. Tutaj jednak jadę wzdłuż bezimiennych dopływów Wietcisy płynącej dalej na południowy wschód, przez Skarszewy i uchodzącej do Wierzycy w okolicy Czarnocina. Sama Reknica bierze swój początek w małym stawie obok jeziora Klonowskiego i płynie na północ. Tak, czy owak krajobrazy urzekające.
Docieram do Trzepowa. Jest za pięć dziewiąta. Te pięć minut czekam na otwarcie sklepu i kupuję śniadanie. Przypominam sobie, że w Trzepowie jest fragment mostu niewybudowanej trasy kolejowej nad wspomnianą Wietcisą. Postanawiam go odnaleźć. Dostrzegam jednak drogowskaz do cmentarza ewangelickiego. Nie mogę odpuścić okazji odwiedzenia starego cmentarzyka. Kilkanaście metrów asfaltem, kilkadziesiąt w chaszczach pod górę i odnajduję na wzniesieniu nekropolię.
Na tym zadbanym, ogrodzonym cmentarzu wiele bezimiennych dziś już mogił, ale sporo też zachowanych nagrobków z początku ubiegłego wieku, a nawet jeden z 1876 roku.
Mogiła obok mogiły. Polacy i Niemcy. Wszyscy tutejsi. Spoczywają w pokoju. I to, że sie ruhen in Frieden, nikomu tutaj już nie przeszkadza.
Zjeżdżam z powrotem na asfalt i jadę szukać wspomnianego mostu. Odnajduję go szybko na łące tuż obok koryta Wietcisy. W tle natomiast zauważam drogę, którą zamierzam podróżować dalej.
Trudno powiedzieć, kiedy dokładnie powstał ten obiekt. Szczególnie, że nigdy nie został ukończony. Budowę linii kolejowej łączącej Wrzeszcz z Czerskiem przez Starą Piłę, Liniewo i Bąk rozpoczęto prawdopodobnie w 1911 roku. Odcinek z Wrzeszcza do Starej Piły oddano do użytku 1 maja 1914 roku i ten jej fragment dobrze poznałem podczas dwóch wycieczek: PO TORZE, PRZEZ MOST oraz KOLEJ NA STARĄ PIŁĘ .
Po I Wojnie Światowej władze polskie dokończyły zaawansowane już prace na odcinku Bąk - Czersk (otwarcie 15 października 1928). Natomiast na odcinku Liniewo - Bąk powstały i pozostały do dziś nasypy i wiadukty. Jedynym bodajże rozpoczętym obiektem i za razem jedynym śladem po planowanej linii kolejowej na niewybudowanym odcinku od Starej Piły do Liniewa jest odwiedzany właśnie przeze mnie most.
Zainteresowanych odsyłam do bogato ilustrowanego artykułu Bartosza Bajków , sam zaś ruszam w dalszą drogę. Odwracam się jednak, by spojrzeć na most z drugiej strony, wzdłuż nieistniejącego [i nigdy niezaistniałego] toru.
Dalej trzymam się czerwonego szlaku, cały czas zaintrygowany tym jego nieprawdopodobnym zakończeniem na brzegu jeziora Łąkie. Szlak prowadzi przez wielce malownicze okolice.
Kilka kilometrów dalej oczom moim ukazuje się wspomniane jezioro.
Jakieś 200 metrów przed zapowiadanym przez mapę końcem szlaku, ten niespodziewanie skręca w lewo i doprowadza do miejsca, gdzie stoi tablica, która po raz pierwszy informuje turystę, co to za szlak oraz skąd i dokąd prowadzi. Otóż jest to szlak im. Józefa Wybickiego i prowadzi z Gdańska(sic!) do Będomina.
Mijając jezioro Łąkie przekraczam jednocześnie dawną granicę Wolnego Miasta Gdańsk, która biegła zachodnim i południowym brzegiem. Do tej chwili poruszałem się w obrębie terytorium WMG, a teraz wjeżdżam na terytorium międzywojennej Polski.
Mijam malownicze, połączone jeziora Małe Kamionko [Małe Kamionki] i Grabówko. Tu oglądam kilka naprawdę ładnych widoków na rynnę tychże jezior.
Na końcu tego drugiego zatrzymuję się na chwilę, by wreszcie zdjąć kurtkę. Powietrze osiągnęło temperaturę 15 stopni. Przy samej drodze dostrzegam coś ciekawego. Na pierwszy rzut oka wygląda to na grodzisko. Jednak drzewa zasłaniające widok uniemożliwiają dokładniejsze oględziny. Dodatkowo teren jest ogrodzony i niewątpliwie jest czyjąś własnością. Przypominam sobie, że kiedyś czytałem o grodzisku, na którym właściciel trzyma maszyny rolnicze.
Bez specjalnej nadziei udaję się do pobliskiego budynku, w którym, jak sądzę, znajdę właściciela terenu. Drzwi otwiera pan Wiesław, który nie tylko potwierdza tezę o grodzisku, nie tylko sporo wie na temat tego i okolicznych tego typu obiektów, ale dodatkowo zaprasza mnie na swój teren. Po chwili spacerujemy razem z psem po majdanie wczesnośredniowiecznego grodziska od trzech pokoleń należącego do rodziny pana Wiesława.
Majdan grodziska.
By zdjąć grodzisko od strony jeziora, wchodzę na rozpadający się i śliski pomost, który, jak komunikuje mi pan Wiesław, zniknął pod powierzchnią kilka lat temu i w tym roku niespodziewanie jezioro go oddało. Drugi zwrócony przez naturę pomost widać na poniższym zdjęciu. Ta historia przypomina, że jesteśmy tu tylko gośćmi.
Spacer skutkuje sympatyczną rozmową, pozyskaniem informacji o dwóch innych, mało znanych, grodziskach oraz zaproszeniem przez pana Wiesława do odwiedzenia w przyszłości agroturystyki „Na grodzisku”.
Nie mogę zaprzeczyć, że oferta spędzenia weekendu u właściciela grodziska średniowiecznego. Ba, spędzenie nocy w zasadzie na podgrodziu, połączenie tego ze zbieraniem grzybów, wędkowaniem, czy rekreacją na wodzie jest wielce kusząca.
Niewykluczone więc, że skorzystam kiedyś z agroturystyki „Na grodzisku ”, a już bez wątpienia, za namową pana Wiesława, wrócę na grodzisko o innej porze roku.
Chwilę zastanawiam się, co by tu dalej. Postanawiam skierować się ku Kościerzynie. Ale oczywiście nie drogą krajową, uczęszczaną już o tej porze przez blachosmrody, lecz drogami bocznymi, zidentyfikowanym niedawno szlakiem imienia Józefa Wybickiego.
Tu nareszcie w pełnym słońcu mogę zaznać odrobinę kolorów jesieni. Trochę jeszcze na to za wcześnie, ale udaje mi się co nieco zauważyć.
CZĘŚĆ DRUGA